-
Steven, musimy pogadać. - szybko zaczął Jacob. Jego wyraz twarzy
nie wyglądał miło. - Powiedz mi prawdę co się tam stało. Jako
przyjaciel.
-
Wszystko już powiedziałem. Nie wiem jak zginęli, zastałem ich
martwych. Może ze starości, ale dziwne że cała trójka od razu...
-
Kogo Ty chcesz oszukać? Myślisz, że Ci uwierzę w tak tanie
kłamstwo?
-
Nikogo nie chcę oszukać. - rozmowa sprawiała wrażenie
trudniejszej niż sądził.
-
Powiesz mi prawdę czy mam ogłosić ludziom co wiem o Radzie i co
mogło się wydarzyć według mnie?
-
Jaką niby prawdę? - w głosie Stevena wyczuć można było
niepokój.
-
Rozmawiałem jakiś czas temu ze staruszkami, spytałem się o sposób
na ich długowieczność. Stosowali swoją mieszaninę ziół, które
w znacznym stopniu spowalniały starzenie się organów wewnętrznych.
Podsumowując... na starość umrzeć nie mogli. Więc?
-
Skoro tak wygląda moja sytuacja... Zabiłem ich. Przez mój błąd
zamordowałem ich żałując teraz tego.
-
Czyli tak jak myślałem. Żałujesz, powiadasz? W jaki sposób?
Kłamiąc? Steven... nie ufam Tobie. Szefuńcio zawsze albo mówił
prawdę albo nic nie pisnął. Nigdy nie skłamał. A Ty? I Ty się
uznajesz za jego syna? Za Taernianina? Wiesz kim Ty jesteś?
Śmieciem...
-
Nie za bardzo się zapędzasz? Mówisz do przywódcy Taernii.
-
Tak? Myślałem, że rozmawiamy jak przyjaciele... Czyli co, mam się
do Ciebie per Pan zwracać? Odbiło Ci do reszty... śmieciu.
-
Wyjdź...
-
Oczywiście, proszę Pana. Prędzej czy później i tak każdy się
dowie co zrobiłeś. Przez ten czas będę Ci patrzył na ręce.
Miałem Cię chronić wedle woli Trevora, ale od Twojej psychiki Cię
nie uchronię. Do zobaczenia.
Twarz
Stevena po tej rozmowie wyglądała jak dojrzały burak. Purpurowe
barwy wściekłości ozdabiały policzki z natury spokojnego
człowieka. To co myślał za łatwe do zrobienia okazało się być
barierą nie do przeskoczenia. Coś musiał w tej sytuacji wymyślić.
Kto by się spodziewał, że Jacob będzie wiedział akurat taką
informację? W dodatku poznał prawdę na temat morderstwa, którą
mógł wykorzystać w każdej sposobnej chwili. Trzeba jakoś temu
zaradzić. Gdyby to się wydało, ludzie zaczęliby się buntować,
doszłoby do zamieszek albo do zamachu na przywódcę. Steven
wiedział, że posunął się za daleko z tym wszystkim, ale nie
widział odwrotu. Jedyne co mu przychodziło do głowy, to zamknięcie
ust Jacobowi... Na zawsze. I tak czuje się mordercą, więc jeden
trup więcej nie zrobi mu różnicy. Przynajmniej zachowa pozorny
spokój osady i swoje bezpieczeństwo. Innego wyjścia nie widział.
Chwycił
łuk oraz jedną strzałę. Zerknął przez szczelinę od wejścia do
jurty i poszukiwał niedawnego rozmówcy. Znalazł, był zaraz przy
wejściu do swego domu. Steven wyczekał odpowiedni moment,
naciągając mocno cięciwę z gotową do zadania śmiertelnego ciosu
strzałą. Gdy tylko Jacob zniknął za materiałem służącym za
drzwi, ten oddał strzał celowany w środek głowy. Idealnie
wyczekana chwila pozwoliła na ciche, niewidoczne dla nikogo
zabójstwo. Jedyne co było do zrobienia, to pod osłoną nocy wyjąć
narzędzie zbrodni z ciała Jacoba.