środa, 3 grudnia 2014

Rozdział XVIII

Steven po ceremonii pogrzebowej chciał porozmawiać z tą osobą, która zdawała się nie wierzyć w śmierć Rady, Jacobem. Nie będzie problemem go przekonać, że ich zgon był niefortunnym splotem wydarzeń, tak mu się przynajmniej zdawało. Mimo, że traktował go jak przyjaciela, w jego oczach wyglądał jak przydatna, ale bezmyślna kupa mięśni z domieszką ludzkich uczuć. Dlatego wyperswadowanie podejrzeń nie powinno należeć do trudnych zadań. Steven przeciągał jeden pakunek ze zwłokami za drugim w pobliże sporych rozmiarów wydmy, która była niedaleko. W jurcie Rady znalazł świece pogrzebowe, które były zawsze wystawiane. Porozkładał je według swego uznania i każdą z nich zapalił. Spojrzał za siebie, większość mieszkańców patrzyła na to co się dzieje, w tym nadal nieufny z twarzy Jacob. Nie znał rytualnej modlitwy szamanów, więc zastosował zasadę minuty ciszy, po czym zgasił świece i odszedł do swojego domostwa. Jak się spodziewał, tuż za nim szła osoba, która wątpiła w śmierć Rady.
- Steven, musimy pogadać. - szybko zaczął Jacob. Jego wyraz twarzy nie wyglądał miło. - Powiedz mi prawdę co się tam stało. Jako przyjaciel.
- Wszystko już powiedziałem. Nie wiem jak zginęli, zastałem ich martwych. Może ze starości, ale dziwne że cała trójka od razu...
- Kogo Ty chcesz oszukać? Myślisz, że Ci uwierzę w tak tanie kłamstwo?
- Nikogo nie chcę oszukać. - rozmowa sprawiała wrażenie trudniejszej niż sądził.
- Powiesz mi prawdę czy mam ogłosić ludziom co wiem o Radzie i co mogło się wydarzyć według mnie?
- Jaką niby prawdę? - w głosie Stevena wyczuć można było niepokój.
- Rozmawiałem jakiś czas temu ze staruszkami, spytałem się o sposób na ich długowieczność. Stosowali swoją mieszaninę ziół, które w znacznym stopniu spowalniały starzenie się organów wewnętrznych. Podsumowując... na starość umrzeć nie mogli. Więc?
- Skoro tak wygląda moja sytuacja... Zabiłem ich. Przez mój błąd zamordowałem ich żałując teraz tego.
- Czyli tak jak myślałem. Żałujesz, powiadasz? W jaki sposób? Kłamiąc? Steven... nie ufam Tobie. Szefuńcio zawsze albo mówił prawdę albo nic nie pisnął. Nigdy nie skłamał. A Ty? I Ty się uznajesz za jego syna? Za Taernianina? Wiesz kim Ty jesteś? Śmieciem...
- Nie za bardzo się zapędzasz? Mówisz do przywódcy Taernii.
- Tak? Myślałem, że rozmawiamy jak przyjaciele... Czyli co, mam się do Ciebie per Pan zwracać? Odbiło Ci do reszty... śmieciu.
- Wyjdź...
- Oczywiście, proszę Pana. Prędzej czy później i tak każdy się dowie co zrobiłeś. Przez ten czas będę Ci patrzył na ręce. Miałem Cię chronić wedle woli Trevora, ale od Twojej psychiki Cię nie uchronię. Do zobaczenia.
Twarz Stevena po tej rozmowie wyglądała jak dojrzały burak. Purpurowe barwy wściekłości ozdabiały policzki z natury spokojnego człowieka. To co myślał za łatwe do zrobienia okazało się być barierą nie do przeskoczenia. Coś musiał w tej sytuacji wymyślić. Kto by się spodziewał, że Jacob będzie wiedział akurat taką informację? W dodatku poznał prawdę na temat morderstwa, którą mógł wykorzystać w każdej sposobnej chwili. Trzeba jakoś temu zaradzić. Gdyby to się wydało, ludzie zaczęliby się buntować, doszłoby do zamieszek albo do zamachu na przywódcę. Steven wiedział, że posunął się za daleko z tym wszystkim, ale nie widział odwrotu. Jedyne co mu przychodziło do głowy, to zamknięcie ust Jacobowi... Na zawsze. I tak czuje się mordercą, więc jeden trup więcej nie zrobi mu różnicy. Przynajmniej zachowa pozorny spokój osady i swoje bezpieczeństwo. Innego wyjścia nie widział.
Chwycił łuk oraz jedną strzałę. Zerknął przez szczelinę od wejścia do jurty i poszukiwał niedawnego rozmówcy. Znalazł, był zaraz przy wejściu do swego domu. Steven wyczekał odpowiedni moment, naciągając mocno cięciwę z gotową do zadania śmiertelnego ciosu strzałą. Gdy tylko Jacob zniknął za materiałem służącym za drzwi, ten oddał strzał celowany w środek głowy. Idealnie wyczekana chwila pozwoliła na ciche, niewidoczne dla nikogo zabójstwo. Jedyne co było do zrobienia, to pod osłoną nocy wyjąć narzędzie zbrodni z ciała Jacoba.

środa, 26 listopada 2014

Rozdział XVII

Sytuacja nie pozostawiała Stevenowi złudzeń. Musiał poczynić wszelkie kroki by zatrzymać szaleństwo Rady i zemścić się za śmierć Trevora. Przepełniony negatywnymi emocjami szybko chwycił nóż i równie szybko wybrał się w kierunku jurty szamanów. Stojąc przy wejściu, wziął głęboki oddech by ustabilizować bicie serca i wszedł do środka.
- O, Steven! Prędko dziś nas odwiedzasz, co Cię sprowadza? Znalazłeś odpowiedź na swoje problemy?
- Zdaje mi się, że tak... Znam również sposób na ich rozwiązanie...
Steven spojrzał złowrogo na „Spadającą gwiazdę zachodu” oraz na pozostałych, którzy jeszcze spali, po czym wbił schowany wcześniej nóż w brzuch starca. Ten zaś, zaskoczony biegiem wydarzeń, zaczął obficie krwawić.
- Nie... rozumiem... czemu...
- Doprowadziliście Trevora do samobójstwa. - odpowiedział Steven wbijając ostrze jeszcze głębiej. - Nie pozwolę, byście doprowadzili mnie do tego samego.
- Popełniasz... błąd...
Tymi słowami mężczyzna zakończył swój żywot, opadając z wielkim rozcięciem w brzuchu na ziemię. Huk upadającego ciała obudził pozostałych dwóch mędrców. Prędko na klęczkach przysunęli się do zwłok, sprawdzając czy wyczuwalne są jakieś oznaki życia. Steven nie czekając aż zwrócą na niego uwagę, ścisnął rękojeść swej broni i z impetem wbił się w głowę kolejnego starca. Zgon był natychmiastowy.
- Co Ty robisz?! - wrzasnął „Niełamliwy drąg” - Co my Ci zrobiliśmy, że chcesz się nas pozbyć?!
- Też nie rozumiesz, prawda? - odpowiedział Steven wycierając nóż z krwi i płynów mózgowych. - Trevorowi daliście ten sam proszek co mi. Ostatniego dnia jego życia, trzymał go w dłoni i był zasmucony, po czym wyruszył na polowanie. Zabiliście go... po co? Chcecie przejąć władzę? Dlatego i mi to daliście? Przeszkadzam w Waszych planach? Jestem niewygodny?
Steven nie czekając na wytłumaczenie, dźgnął szamana w miejsce, gdzie powinno być serce. Uśmiechnął się, czując satysfakcję z wypełnionego zadania.
- Wiem czemu... był smutny... - ostatkami sił przerwał milczenie starzec. - Widział... Ciebie... martwego... on... widział że... Cię zabił... Chronił Cię...
- Co Ty mówisz? - Uśmiech Stevena momentalnie zniknął. Zdziwiło go te wyznanie. - Jak to chronił? Wyjaśnij to!
- Nie wiem czy... zdążę... Oddał swe życie... by zmienić... przyszłość... Chciał by Tobie... też dać możliwość... zerkania... byś sam to... zobaczył...
- Co zobaczył?! Co ja narobiłem... Co ja narobiłem!
„Niełamliwy drąg” upadł na ziemię martwy. Steven wpatrując się w kałużę zmieszanej krwi trójki starców zaczynał rozumieć, co uczynił. Zabił niewinnych ludzi. Wszystko pod wpływem emocji i raptownemu myśleniu. Zniszczył podstawy Taernii, z którymi mieszkańcy byli zżyci. I wszystko dla urojonej zemsty. Co miałby teraz zrobić? Jeśli powie ludziom prawdę, znienawidzą go. Ale również nie może zataić śmierci trójki współplemieńców. Sprawdził czy nie ma na sobie śladów krwi, po czym wyszedł szybko z jurty i udał się do magazynu. Tam bez słowa powitania wziął trzy skóry Wernata i zanim strażnik otworzył usta by się zapytać o cokolwiek, Stevena już nie było. Wrócił do miejsca zbrodni z postanowieniem oczyszczenia. Nie mógł zostawić podejrzeń morderstwa. Rozłożył materiały na ziemi i przeciągnął zwłoki na nie, po czym szczelnie zawinął ciała. Wystawił je przed chatę i musiał wziąć się za usunięcie krwi. Chwycił leżącą nieopodal wejścia beczkę z wodą i jej zawartość wylał na kałużę czerwonej cieczy. Znalazł przy okazji jakąś szmatkę i wytarł dokładnie podłogę. Teraz zostało mu tylko ogłosić śmierć rady. Jedynym problemem był sposób przekazania tej informacji. Nie miał czasu na dokładne przemyślenie co miałby powiedzieć ludziom, czuł że koniecznością będzie improwizacja.
Steven krzyknął do Jamesa, pokazując dłonią znaki sygnalizujące o ważnym wydarzeniu. Ten zaś chwycił za róg i wydobył z niego długi, donośny dźwięk. Po chwili wszyscy mieszkańcy zbierali się u podnóża wzgórza, wyczekując wyjaśnienia tego zebrania. Na jego szczycie czekał już Steven, próbujący zebrać w sobie wszystkie kumulujące się w nim myśli. Spoglądając na wszystkie zaciekawione wezwaniem twarze, w końcu zmusił się do zabrania głosu.
- Taernianie. Przerwałem Wasze obowiązki w celu przekazania smutnej wiadomości. Nasza Rada nie żyje. Zastałem ich dziś martwych. Póki co, przyczyny śmierci nie są znane, ustalam to. Poczyniłem też działania dotyczące pochówku, więc kto będzie chciał, może być na ceremonii pożegnania. To bolesna strata, odeszła trójka ważnych dla nas ludzi, ale musimy żyć dalej. Musimy jakoś zadbać o naszą przyszłość. To tyle co miałem Wam do przekazania. Możecie wracać do Waszych zajęć.
Steven odczuł ulgę, wyjaśnienia miał już za sobą. Za bardzo nie skłamał, ale i prawdy nie powiedział. Nie czuł się z tego powodu oczyszczony, ale chociaż sumienie nie gryzło go jak wcześniej. Rozejrzał się po ludziach, każdy był wyraźnie zasmucony, część nawet uroniła łzy. Jednak jedna osoba zdawała się być podejrzliwa...

środa, 19 listopada 2014

Rozdział XVI

Mimo tego, że Steven był pewien, że musi to zrobić, miał spore obawy. Bał się tego, co zobaczy. Z jednej strony naruszyłby prywatność świętej pamięci Trevora, z drugiej ta zagadka mogłaby uratować Taernię przed zamaskowanymi napastnikami oraz zażegnać zagrożenie życia aktualnego przywódcy. Mimo wątpliwości, był zdecydowany na to, by tej nocy spróbować zajrzeć w przeszłość. Mężczyzna przygotował kubek z wodą i wsypał trochę proszku. Pamiętając o poprzednich dolegliwościach, znacznie zmniejszył dawkę. Szybko wypił duszkiem zawartość naczynia i ułożył się wygodnie na łóżku. Mając w pamięci słowa Rady, starał się skupić na wyobrażeniu sobie konkretnego wspomnienia. W głowie Stevena zaczynał się coraz wyraźniej formować obraz ostatniego polowania Trevora. Łzy bez kontroli zaczynały napływać do oczu. Zasnął.
Przed oczami miał jurtę Trevora. Cały sen był przedstawiony w taki sposób, jak stary, czarno biały film. Steven mógł swobodnie się poruszać w terenie, lecz gdy spróbował przesunąć krzesło, jego dłoń przez nie przenikała. Wnętrze wydawało się być zadbane, miejscami aż nadto. Czyżby kolejna rzecz, o której Steven nie wiedział? O skłonnościach do pedantyzmu? W tych okolicznościach zdawało się to być akurat niezbyt ważne. Rozglądanie się po pomieszczeniu długo nie trwało, bo do środka wszedł Trevor. Wchodząc, był uśmiechnięty, ale gdy tylko na jego twarzy pojawił się cień, jego mina diametralnie się zmieniła. Coś mówił, ale Steven nie mógł niczego usłyszeć. Jego twarz zdawała się wyrażać ból i smutek. W dłoniach trzymał jakiś woreczek, ściskał go mocno. Mężczyzna nie miał szans dojrzeć co jest w środku. Same ręce wyglądały na zakrwawione, chociaż stuprocentowej pewności nie miał przez ten tą dwukolorową wizję. Steven kątem oka zauważył łóżko, które pośrodku miało wielką plamę. Czyżby krew? Co działo się z Trevorem, skoro odniósł takie rany? To nie czas na przemyślenia, trzeba było obserwować. Człowiek z wizji pochylił się nad beczką i przemywał dokładnie ręce, by nie został żaden ślad zakrwawienia. Obraz zaczynał się rozmywać, akurat w momencie, gdy Trevor wyszedł z jurty na spotkanie dotyczące ostatniego polowania.
Strużka krwi ściekała z ucha Stevena zaraz po przebudzeniu. Towarzyszył jej silny ból głowy. Nie tak mocny jak poprzednim razem, ale dość odczuwalny. Powoli dochodząc do siebie, próbował złożyć wszystko co zobaczył do kupy. Trevor dostał to samo co on, proszek pozwalający na podróże w czasie. Miał rany, ale nie pozwalał innym ich zauważyć, pewnie po to, by kompani się nie martwili. Nadal nie wiedział co go trapiło, ale doszedł do jednego wniosku... To wina Rady. Ci starcy doprowadzili przyszywanego ojca Stevena do takiej decyzji. Mimo, że on sam był im wdzięczny za ofiarowanie takiej możliwości wnikania w przyszłość, zgubiło go to. Zabili Trevora... I chcą zabić teraz jego. Po co? Chcą objąć władzę? Nie... Nie mógł na to pozwolić. Miał jeden pomysł, który wydawał się być sensowny.

środa, 12 listopada 2014

Rozdział XV

Wyszło na to, że Steven nic nie wiedział o swym przybranym ojcu. Zawsze widział w nim człowieka prawego, dbającego o Taernię, o ludzi. Nie o ogół, tylko o jednostkę. Próbował tak rządzić, by wszystkim zapewnić dostatnie życie. Tymczasem po opowieści Rady, co prawda niejasnej, gdyż sami nie wiedzieli niektórych spraw, Trevor posiadał mroczną stronę medalu. Mężczyzna od długiego czasu nie czuł się psychicznie dobrze, coś go męczyło, lecz nikt nie wiedział co. Szamani domyślali się o co chodziło, ale z zasady nigdy domysłami się nie dzielili z innymi, gdyż mogło to naprowadzić na niewłaściwy tok myślenia. Ale to coś, co trapiło Trevora, doprowadziło go do zguby. Steven próbował to wszystko poukładać w głowie. Jakby tak wrócić do dnia jego śmierci. Wybrali się z Jacobem polować na Wernaty. Niby nic szczególnego... Zwyczajny dzień, zwyczajny skład osobowy, po prostu codzienność życia myśliwego. Zwierzyna też ta sama, chociaż... Gdyby spojrzeć na to pod kątem samobójczej próby, to ten stwór był znacznie większy od reszty, której razem zgładzili. Miejsce również było inne niż zazwyczaj. Czyżby to było od dłuższego czasu planowane? Odebranie sobie życia pod przykrywką tragicznego przypadku wliczonego w ryzyko zawodowe? Nawet jeśli... dlaczego? Co było przyczyną takiego zachowania, takiej decyzji? Najgorsze jest to, że nie dał po sobie poznać, że coś go męczy. Steven postanowił więc powęszyć w opuszczonej jurcie po Trevorze. Miał cichą nadzieję, że trafi na trop chociaż w części wyjaśniający to co się działo.
W środku panowała ciemność i zapach przypominający odór starego, rozkładającego się mięsa. Steven sprawdził miejsce wydobywającego się smrodu. Niestety, to tylko zapasy pożywienia, które się psuły. W powietrzu wyczuwalny był wszędobylski kurz. W końcu nikt tam nie sprzątał od czasu śmierci Trevora, więc nie ma co się dziwić. Powstrzymując się od kichania, mężczyzna szukał czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za poszlakę. Mogło to być dosłownie wszystko, najważniejsze by móc skojarzyć jakieś szczegóły naprowadzające na niejasną przeszłość. Przejrzał pojemnik na oręż, część z broni nie była wcale czyszczona, widoczna była zaschnięta zwierzęca krew. Łóżko też nie skrywało żadnych tajemnic. Pamiętał opowieści Trevora, że przed Wielkim Wybuchem ludzie często chowali różne rzeczy, głównie oszczędności pod materacem łóżka. Cóż, Steven szukał dalej. Oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Dostrzegł w oddali ciemny stół pokryty grubą warstwą kurzu. Jednak nie on przykuł uwagę Taernianina, lecz wypukła rzecz leżąca na meblu. Przejechał dłonią po wypukłości, pozbywając się brudu na powierzchni. Przedmiot ów zdawał się być jakimś notatnikiem. Mężczyzna wziął go i opuścił jurtę by w spokoju przejrzeć zawartość zeszytu u siebie przy normalnym oświetleniu. Wierzył, że tam będą odpowiedzi na jego pytania. W biegu wręcz udał się do swojego domu. Chwycił szmatkę leżącą na podłodze nieopodal łóżka i przetarł okładkę. Potem otworzył kajecik na środku, lecz zobaczył tylko puste, pożółkłe kartki. Steven szukał ostatniego wpisu, ale jedyne co tam napisane było, to:

Wreszcie.
Dostałem to, co chciałem. Dzięki Radzie będę mógł uratować Taernię przed wszystkim co jej zagraża. Od tej pory wszystko co się wydarzy, zostanie tu zanotowane, by mnie umknął mi żaden szczegół.

Steven czuł niedosyt, ta notka więcej dodawała tajemniczości, niż miałaby ją rozwiać. W dodatku miały być notowane wydarzenia, tymczasem dalej zostały tylko puste kartki, które wyglądały na dotykane. Mimo wszystko, znalazł trop kierujący ponownie do starców. Co dali Trevorowi? Jakąś radę? Przedmiot? Musiał się tego dowiedzieć czym prędzej. Biorąc pod pachę notatnik udał się szybko do Rady.
- Steven? Przecież niedawno wyszedłeś od nas. Czegoś zapomniałeś? - spytał „Niełamliwy drąg”
- Nie, chciałbym byście coś przeczytali i odnieśli się do tego.
- Przypominam sobie ten dzień... - po kilku minutach przerwał milczenie „Ten co otwiera wrota”. - Wtedy podarowaliśmy mu to samo, co Tobie. Podejrzewam, że domyślasz się o co chodzi. Jeśli tego sam nie zrozumiesz, my Ci niestety nie pomożemy.
- Chyba wiem... To zapytam jeszcze o coś, czy można...
- Tak. - przerwał trzeci starzec – Trevor też o to pytał. Wystarczy tylko skupić swe myśli na nieżyjącej osobie oraz jakimś etapie jej życia. Tylko mam nadzieję, że nie przeholujesz z tym, młodzieńcze.
Stevena nie interesowało te ostrzeżenie. Musiał dowiedzieć się co kierowało Trevorem, że zrobił to, co zrobił. W tym wypadku miał pomóc mu proszek, dzięki któremu ma możliwość zajrzenia w przyszłość. Jednakże kluczem do zagadki może być spojrzenie w przeszłość. Czuł, że rozwiązanie tej tajemnicy mogło się pojawić już tej nocy. Wierzył w to.

środa, 5 listopada 2014

Rozdział XIV

To była ciężka noc. Steven przez swoje obawy nie zmrużył oka. Czując ogromne zmęczenie wywołane brakiem tego właściwego snu, ledwo trzymał się na nogach. Zabrakło mu chęci nawet na rozmyślanie. Tylko wpatrywał się w podłogę lub słuchał co się dzieje na zewnątrz. Słyszał każdy szmer wiatru nadchodzącej burzy piaskowej, pochrapywanie niektórych mieszkańców, co wywoływało u niego wściekłość i zazdrość oraz krzątającego się dostawcę z magazynu. Wiedział, że beczułki z wodą pewnie są przed jego domem, ale brakło mu sił, by po nie iść, a tym bardziej dźwigać. Nieoczekiwanie do jurty wszedł jeden ze starców, „Niełamliwy drąg”.
- Steven! Chodź szybko do nas! Pilne!
I równie szybko zniknął, jak się pojawił. W jego głosie wyczuwalny był niepokój i strach, tak jakby stało się coś przerażającego. Mężczyzna wykrzesał z siebie rezerwy sił, wziął broń wraz z amunicją i wyszedł przed swój szałas. Zaraz przy wejściu stały beczułki, więc zdjął wieko jednej i na rozbudzenie przechlapał twarz zimną, świeżą wodą po czym pobiegł do jurty Rady. W środku zobaczył równie zaniepokojonego drugiego starca, „Ten co otwiera wrota”.
- W końcu jesteś! Przeczytaj to! - szaman wręczył Stevenowi pognieciony kawałek papieru, na którym było coś napisane.

„Porwaliśmy waszego człowieka. Możecie go odzyskać, wasz przywódca musi przyjść na wzgórze znajdujące się na południowym zachodzie od waszej wioski. Jest ono oddalone o jakieś trzydzieści minut drogi, rozpoznać można je po dwóch spróchniałych drzewach zrośniętych ze sobą koronami. Oczekujemy, że przywódca przybędzie sam, w przeciwnik wypadku wasz kompan zostanie stracony.”

- Nie wygląda to ciekawie... Nikt nie zauważył napastników?
- W tym problem, że nikt. Jak się obudziliśmy, jego już nie było. No i ten list... Steven, pójdziesz tam?
- Nie mam wyboru, w końcu to nasz mieszkaniec. Po to jestem przywódcą, by bronić Taernian. Ruszam od razu, nie ma chwili do stracenia.
- Powodzenia, młodzieńcze. Przed jurtą jest nasz Gwarabit tropiący. Podsunęliśmy mu już rzeczy naszego towarzysza do obwąchania, powinieneś łatwiej go znaleźć.
Steven wyszedł i skierował się do zagrody, gdzie czekał na niego zielonej maści wierzchowiec. Z jego zachowania można było wywnioskować, że znalazł trop porwanego. Osiodłał go, odwiązał i ruszył od razu zaraz po wskoczeniu na grzbiet. Był bardzo senny, ale musiał jakoś podołać zadaniu. Zwierzę było wyjątkowo podekscytowane, wykorzystując cały czas swój zmysł węchu, pewnie kierował się w znanym tylko jemu kierunku. Po kilku minutach żywiołowej jazdy Gwarabit zwolnił i zmienił postawę na czujną. Steven rozejrzał się i w zamieci dostrzegł, jak zbliżali się do jakiejś postaci. Zaraz za nią była jakaś niższa postura, tak jakby ktoś siedział lub klęczał. Zamieć ustała i postaci, które były ledwo widoczne, stały się wyraźniejsze. Osobą klęczącą był starzec. Chyba był torturowany, miał zakrwawioną głowę i czerwone ślady po okowach na rękach. Drugą postacią był rosły mężczyzna w niebieskim kostiumie. Z wyglądu przypominał właśnie tych napastników z Partahanu. Co oni mogli chcieć od Stevena?
- Tak jak chciałeś, przybyłem. A teraz oddaj mi starca.
- Oddam w swoim czasie. Normalnie bym Was zabił, ale pozwolę Wam nacieszyć się życiem. A jego niewiele zostało... - głos mężczyzny był drwiący, pewny siebie.
- Co masz na myśli?
- Sam się przekonasz. Będziesz jak Twój ojciec... Sam siebie zniszczysz.
- O co Ci chodzi?! - ten człowiek znał Trevora, prawdopodobnie lepiej niż sam Steven. Tylko co mógł wiedzieć innego?
- To ostrzeżenie. Jeśli nie zakończysz tego, co już zacząłeś, skończysz jak on. Widziałeś jak Trevor umierał? - mężczyzna potwierdził skinieniem głowy. - Na Twoim miejscu poszukałbym odpowiedzi właśnie tam. Wtedy sam zdecydujesz, czy chcesz zginąć szybciej przez własną głupotę czy też później na starość.
Steven nie wiedział co ma myśleć. Czyżby nie wiedział o jakiejś tajemnicy? A może to tylko zwykły blef by wzbudzić w nim strach? By doprowadzić go nadmiernej uwagi i bycia podejrzliwym nawet dla swoich ludzi? Coś jakby specjalna prowokacja by zasadzić wśród swoich ziarno spisku by sukcesywnie wybijać każdego, któremu źle z oczu patrzy.
- Tylko tyle chciałem Ci przekazać. Mam nadzieję, że to Cię czegoś nauczy. Oddaję Ci starca i uciekaj, póki jeszcze nie mam ochoty Cię zabijać.
Porywacz oddalił się od szamana, dając przestrzeń na przejęcie więźnia. Młody Taernianin będąc nadal czujnym podszedł do krwawiącej osoby i bez słowa pomógł jej wstać. Prowadząc „Spadającą gwiazdę zachodu” Steven obejrzał się za siebie. Nieznanego człowieka już nie było. W okolicy również nie można było dostrzec jego sylwetki. Czując częściową ulgę z powodu uratowania swojego poddanego, ruszył wraz z nim do Taernii, gdzie czekała pewnie na nich z niecierpliwością reszta Rady. W sumie on sam też czekał na spotkanie z nimi, chciał porozmawiać na temat Trevora. Choć wyglądało to jasno i klarownie, w końcu ojciec Stevena zginął na jego oczach, to mimo wszystko nie dawała mu spokoju ta zagadkowość postaci.
Widać wieść o porwaniu obiegła całą osadę, bo tłumy czekały na Stevena z ciekawością, czy mu się uda odbić zakładnika. Jak tylko stał się widoczny w zamieci piaskowej, ludzie zaczęli mu machać i cieszyć się z powrotu przywódcy.
- Wracajcie do swych zajęć, starszy potrzebuje odpoczynku.
Ludzie poczuli się jakby ktoś im dał w twarz. Ale zauważyli doznane obrażenia i posłuchali się lidera. Ten zaś służąc jako oparcie dla „Spadającej gwiazdy zachodu” wszedł do jurty z pozostałymi szamanami. Gdy zobaczyli swojego kompana, byli podekscytowani, ale Steven ugasił ich emocje.
- Musimy porozmawiać. I to poważnie...

środa, 29 października 2014

Rozdział XIII

Rozdział nie jest przeznaczony dla osób poniżej 18 roku życia.



Słońce już zachodziło. Steven przygotowując wiadomość dla posłańca, który miał udać się do Partahanu, wyjrzał na zewnątrz. Zaczynało delikatnie wiać, więc była to idealna pogoda dla roznosicieli wiadomości. Wiatr nie utrudniał wtedy jazdy, fruwające tumany piasku czyniły człowieka niewidocznym, więc dojazd był wtedy najbardziej bezpieczny ze wszystkich dostępnych wariantów pogodowych. List nie był długi, ze względu na irytujący brak informacji.

Do Morgana – Władcy Partahanu

Moja Rada nic nie wie na temat wroga, udałem się do Moswell, ale też nic nie wiedzą. Za to został zaatakowany tamtejszy złotnik przez tą samą grupę. Bądź czujny, ich najlepsze straże niczego nie wykryły. Jak czegoś się dowiem więcej, dostaniesz stosowną wiadomość.

Steven – Władca Taernii.

Mężczyzna zwinął papier w rulon i zawiązał sznurkiem. Wyszedł ze swej chaty w kierunku jurty posłańców. Wrzucił do starej, stalowej puszki list i zadzwonił dzwonkiem zawieszonym nad nią. To taki nowatorski system dostarczania korespondencji, opracowany przez Trevora. W jurcie mieszka kilku doręczycieli, którzy mają ustalone między sobą dyżury. Steven wracając w stronę swojego domu, kątem oka zauważył jak jeden z listonoszy wyszedł na zewnątrz, osiodłał Gwarabita i zerkając w początek listu, ruszył wraz z nim w drogę. Przywódca Taernii odłożył rozmowę z Radą na poranek, teraz chciał się zająć swoim planem wymyślonym razem z zaprzyjaźnionym wartownikiem. Co prawda, wody już nie było z zapasach lidera, przyrządzać posiłku mu się nie chciało, więc postanowił połknąć trochę proszku na sucho. Nie było łatwo, jednak jako dodatek do picia lub jedzenia znacznie łatwiej się je. Ale innego rozwiązania nie było, musiał przez to przebrnąć. Ułożył się wygodnie na łóżku i w oczekiwaniu na konkretny sen, usnął.
Steven otworzył oczy. Był w pomieszczeniu mu nieznanym. Bordowe ściany, wielkie łóżko, kwiaty... i ten znajomy zapach. Tak, to były perfumy, które unosiły się w domu Judy. Rozejrzał się i dostrzegł wielkie lustro. Jednak nie zwierciadło było dziwne, lecz odbicie mężczyzny... Zupełnie nagie. Siłą woli chciał zmusić się do poszukania odzienia, lecz ciało odmawiało posłuszeństwa. To tak, jakby duszą był w kimś. Może obserwować, ale nie może działać. Stevenowi taka rola bardzo nie odpowiadała, bo nie może manipulować swymi ruchami na tyle, by osiągnąć cel. W tym wypadku nie pozostało mu nic innego jak skupić się na cierpliwym oglądaniu tego, co się będzie działo. Mężczyzna usiadł na łóżku i po chwili otworzyły się drzwi. Przez nie weszła również naga Judy, trzymająca w ręce niebieski strój oraz pasek z rzutkami. Wszystko to rzuciła w kąt i obracała się w taki sposób, by mógł ją podziwiać. Jej czarne, długie włosy niezgrabnie lądowały na ramionach i piersiach, które miała średniej wielkości. Z uśmiechem na twarzy eksponowała swoje pośladki, które sprawiały wrażenie wyjątkowo dobrze zadbanych. Dostrzec można było też wystające wilgotne wargi sromowe. Kobieta na widok penisa w stanie erekcji oblizała swe usta i rzuciła się na Taernianina oddając się namiętnym pocałunkom. Steven nie mógł się skupić na obserwacji. Powieki samoczynnie się zamykały, wbrew jego zamiarom. Czuł wijący się język walczący z drugim. Jego dłonie błądziły po jej ciele, pieszcząc każdy centymetr jędrnej skóry na tyłku. Judy napierała swoją kobiecością na naprężonego członka, który po kilku chwilach oporu, wsunął się ślimaczo w jej wnętrze. Niczym zwierzę, mężczyzna coraz szybciej wypełniał sobą pochwę niewiasty. Była ciasna, gorąca i mokra. Z każdym zagłębieniem towarzyszył jęk rozkoszy, im mocniej tym głośniejszy. Steven nadal czekał na otwarcie oczu, ale sytuacja coraz bardziej mu się podobała. Te narastające podniecenie, rozkosz związana z pieszczotami i penetracją płci pięknej... To wszystko się udzielało. Teraz wiedział co to seks, chociaż te uczucie poznał dopiero we śnie. Nagle poczuł jak traci czucie w stopach oraz naprężają się wszystkie mięśnie, po czym wtłoczył we wnętrze Judy spory ładunek spermy. Oddychając ciężko otworzył oczy i ujrzał również zmęczoną kobietę, która zdawała się być zadowolona z tych igraszek. Chwyciła czule za dłoń mężczyzny i słodko podziękowała. Steven przypomniał sobie o swoim zadaniu i... Tak, dostrzegł znamię, które tak go dręczyło by się przekonać, że to ona miała zginąć w przyszłości. W ułamku sekundy obraz zrobił się krwistoczerwony i po chwili obudził się z piekielnym bólem głowy, który zdawał się narastać. Mężczyzna domyślał się, że to pewnie skutek nadmiernej ilości proszku, którego spożył. Miał chęć wrzeszczeć z cierpienia, ale ostatkami sił się powstrzymywał od tego. Na szczęście ten zły stan powoli mijał, przynosząc upragnioną ulgę. Znosząc te mijające niedogodności, Steven zaczął rozmyślać. Jakie relacje będą łączyć jego i Judy? Skoro uprawiać by mieli seks, to ich przeznaczeniem byłoby być kochankami. Jak długo to by miało trwać? Czy jej śmierć jest nieunikniona? Taernianin miał wrażenie, że przegapił w swojej wizji jakiś drobny, ale znaczący szczegół. Niestety, tak jak w zwyczajnym śnie, nie wszystko udało mu się spamiętać.
Wstał, przetarł oczy i postanowił udać się do jurty magazynowej. To było specjalne miejsce, gdzie można było przechowywać oraz wydawać mieszkańcom przysługujący im towar, między innymi wodę. Właśnie po to Steven tam poszedł. Sprawdzić czy dostawa z Moswell dotarła na miejsce oraz wziąć swoją dolę. Wszedł do jurty i, jak zawsze zresztą, zobaczył śpiącego mężczyznę przy stole, który powinien był pilnować zapasów. Mimo, że lubił sobie uciąć drzemkę, od czasów Trevora jeszcze nic nigdy nie zniknęło. Steven zacisnął pięść i huknął w blat na tyle mocno, że śpioch z wrażenia spadł z krzesła.
- Yyymmm... to się nie powtórzy! Ja tylko na moment!
- Dobrze już, spokojnie. Przybył ładunek z Moswell?
- Tak, Wodzu. Jakieś kilka minut temu dostarczono nam wszystko tak jak było w kontrakcie. - powiedział mężczyzna, walcząc z ospałością by nie wypaść źle przed przywódcą.
- Odhacz mnie z listy, jak masz teraz wolnego człowieka, wyślij go z moją dolą do mnie.
Steven pożegnał się z magazynierem i udał się do siebie, by ponownie rozmyślać o wszystkich wydarzeniach. Zasnąć nie mógł, nie wiedział czy spożyta dawka proszku nadal działała. Był senny, jednak po co spać, by się narazić na kolejny ból głowy i uczucie niewyspania?

środa, 22 października 2014

Rozdział XII

Moswell wydawało się nigdy nie być smutne. Z ludzi emanowała wielka radość zmuszająca wręcz do uśmiechu każdego, kto przebywał w okolicy. Steven mimo woli również się uśmiechał, jakby to była zaraźliwa choroba. Ale wraz z tym, nastawił się bardziej optymistycznie do wszystkich problemów. Wyznając zasadę „koniec języka za przewodnika” popytał mieszkańców jak dostać się do ich króla. Po tym jak uzyskał odpowiedź stwierdził, że trud jaki sobie zadał był niepotrzebny ponieważ budynek władcy był najwyższy ze wszystkich. Wystarczyło się zwyczajnie rozejrzeć. Mijając i podziwiając pięknie przyozdobione domy prawdopodobnie bogatszej warstwy społecznej w Moswell, dotarł w końcu na miejsce. Przed oczyma pojawił się ogromny pałac przypominający indyjskie budowle sprzed Wielkiego Wybuchu. W porównaniu do bramy wejściowej fortecy, to miejsce było znacznie bardziej strzeżone. Nawet z połową stacjonującej tam armii nie było szans, by mysz się prześlizgnęła. Steven zbliżał się do żołnierzy, którzy wraz z jego krokami, baczniej go obserwowali.
- Tutaj musimy Cię zatrzymać. Jako, że w tym budynku jest nasz władca a Ty nie jesteś tutejszy, jesteśmy zmuszeni dowiedzieć się jaki jest cel Twej wizyty.
- Skoro tak trzeba... Jestem przywódcą Partahanu i chciałbym by Moswell pozwoliło mi zajrzeć w archiwa w poszukiwaniu pewnych informacji.
- Jakie to informacje?
- To też trzeba mówić? Zostałem zaatakowany przez nieznanych mi wojowników w granatowych strojach...
- Mających wytatuowane lewe oczy? Myślę, że nasze dane Ci nie pomogą. - Uzbrojony mężczyzna wyciągnął rękę i skierował ją w kierunku domu wyglądającego na punkt skupu złota. - Porozmawiaj z naszym złotnikiem, kilka dni temu został zaatakowany przez dwóch typków pasujących do opisu, ale udało mu się uciec.
- Dobrze, dziękuję za pomoc.
Steven był zaskoczony, że archiwa Moswell, przez Radę uznawane za skarbnicę wiedzy, nie mają nic o napastnikach. Najwidoczniej musi to być jakaś świeżo założona organizacja, o której istnieniu nikt nie miał pojęcia, aż do teraz. Przerażający jest fakt, że nawet przy tak obstawionej warowni umieli wtargnąć i zaatakować.
Budynek od razu rzucał się w oczy. Otoczony był drogocennymi na pierwszy rzut oka, błyszczącymi wazami. Drzwi były uchylone, więc Steven bez pukania ostrożnie wszedł do środka. Przywitało go ciemnożółte otoczenie. Wśród półek wypełnionych wszelakim dobrem stał starszy, łysiejący człowiek mamroczący coś pod nosem, zapisując coś.
- … czternaście, piętnaście... no, piętnaście bransoletek. Tu też nic. - prawdopodobnie zapisał tą liczbę na swojej kartce.
- Przepraszam, miałem do Pana się zgłosić. - przerwał liczenie Steven.
- O, obcy! Proszę śmiało, w czym mogę pomóc? Mam tu najwyższej próbki złoto. Może pierścionek dla ukochanej? Albo wisiorek dla dziecka?
- Ja w innej sprawie. Chodzi o sprawę ostatniego napadu.
- Aaa, o to... - ze staruszka jakby ulotniła się cała energia. Obrócił się w kierunku Stevena, ukazując swoją twarz. Była przyjemna, miły dziadzio z krzaczastymi siwymi brwiami. - Dlaczego Cię to tak interesuje, młodzieńcze?
- W ostatnim czasie mnie również zaatakowano. Rozmawiałem ze strażą pałacu i po opisie napastników odesłali mnie do Pana.
- Ciebie też? Dziwne...
- Dlatego chciałbym się spytać, czy podejrzewa Pan co było ich celem. Co mogło ich skłonić do ataku?
- No właśnie... - złotnik zerknął w kartkę. - Od tamtej pory staram się policzyć swój towar czy coś zginęło, bo mógł to być rabunek. Ale psia mać, póki co nic nie zginęło!
- Sugeruje Pan, że celem mogło być życie?
- Niestety, bardzo możliwe. Tylko nie rozumiem dlaczego... Nic złego w życiu nie zrobiłem. Ale jeśli nie znajdę braków w moim sklepie, przemyślę to dogłębnie. Może faktycznie coś przeoczyłem. Młodzieńcze, jeśli chcesz nadal udać się do archiwum, to odpuść. Szkoda czasu, tam jedynie jest opis tych łachuder, który przekazałem.
- Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Steven pożegnał się ze sprzedawcą i z głową pełną myśli kierował się w stronę bramy wyjściowej. Wnioskując po rozmowie ze złotnikiem, rabunek nie wchodził w grę. Taernianin nie posiadał nic wartościowego. Jedyne co, to fakt, że był przywódcą wioski. Czyli popełnił w życiu jakiś błąd, za który ktoś się mści? Może jest jakoś powiązany ze staruszkiem? Tylko w jaki sposób, skoro pierwszy raz w życiu widzi tego człowieka na oczy?
Pogrążony w myślach niespiesznie szedł dzielnicą mieszkalną. Po kilku minutach miał odczucie, że ktoś go obserwuje. Przerwał rozmyślania i rozejrzał się czyje oczy tak go mogą podglądać. Spojrzał w lewo, nikogo podejrzanego nie dostrzegł.
- To Ty? - od prawej strony dobiegł znajomy kobiecy głos. Czyżby... - Pamiętasz mnie?
Steven spojrzał w kierunku kobiety. Tak jak się domyślał, to Judy. Z jej ubioru wynikało, że pochodziła z Moswell. Czyli jego obawy ze snu się potwierdzają, ona może zginąć. Co gorsze, jeszcze grasują ci napastnicy w granatowych strojach. Co jeśli Judy jest zagrożona?
- Może zajrzyj do mnie. Opowiesz mi co Cię tu sprowadza.
Nieśmiało kiwnął głową na znak akceptacji. Przyda mu się chwila odpoczynku, w dodatku będzie miał szansę poszukać znaków szczególnych, które tak omawiał z Jamesem. Nie szli długo, po kilku chwilach przywitał ich skromny domek spośród wielu innych. Nie wyglądał bogato, ale widać było, że mieszka tu kobieta. Przed wejściem leżała czyściutka wycieraczka, podobnie czysta i zadbana jak okna, które wręcz błyszczały słonecznym blaskiem. Parapety zaś były ozdobione pięknymi kwiatami. Weszli do środka. Zapach perfum od razu uderzył w nozdrza Stevena.
- Tak w ogóle, nie przedstawiłeś mi się jeszcze.
- Emm... - zmieszał się mężczyzna. Był pewny, że nie zapomniał o tym przy pierwszym spotkaniu. - Steven. Jestem Steven i pochodzę z Taernii.
- Więc co Cię sprowadza do Moswell? - z uśmiechem i zaciekawieniem spytała Judy.
- Sprawy handlowe. No i musiałem spytać się o pewne wydarzenie, które tu też miało miejsce.
- Masz na myśli ten napad na złotnika?
- Skąd wiesz?
- Głośna sprawa. Wartownicy dostali niezły ochrzan po tym jak król się dowiedział, że wróg tak swobodnie wtargnął do Moswell. A dlaczego Cię to interesuje?
- Cóż... - Steven zawahał się, myśląc czy ona powinna wiedzieć o wszystkim. Ale w sumie, jako tutejsza, może wiedzieć ciut więcej, albo chociaż domyślać się czym kierowali się napastnicy. - Mnie również zaatakowano. Dowiedziałem się od starszyzny, że możecie mieć tu jakieś dane, ale niestety, niczego nowego nie usłyszałem.
- Może komuś zalazł za skórę, dziadzio to niezły świr na punkcie nauki. Ludzie mówią, że przed Wielkim Wybuchem był naukowcem i wszystkie zapiski poszły na stracenie. Teraz poza pracą próbuje nadgonić to, co kiedyś osiągnął. Ty też coś majstrujesz?
- Na szczęście nie. Nawet gdybym chciał, nie miałbym czasu na to przez obowiązki. Wybacz, ale będę już wracał do siebie. Nic nowego raczej się nie dowiem, a mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
Steven wyciągnął dłoń w kierunku Judy, a ta w akcie pożegnania ją uścisnęła. Mężczyźnie rzucił się w oczy mały szczegół, który mógłby pasować do planu wymyślonego wraz z Jamesem. To okrągłe znamię wielkości około trzech centymetrów na przegubie. Kierując się w stronę bramy podsumował swoje dzisiejsze osiągnięcia. Podpisał kontakt na korzystniejszych warunkach niż były oraz poznał znak szczególny kobiety, którą spotkał niedawno. Mimo to, sprawa oponentów nie była rozwiązana. Nie dowiedział się niczego. Jedyne co miał, to te plotki związane z nauką. Może to ma coś wspólnego z tym wydarzeniem? Jeśli tak, w jaki sposób przywódca Taernii jest powiązany, skoro z nabywaniem wiedzy nie ma wiele do czynienia.
Przekraczając bramę Moswell Steven bez problemów dostał swoją broń, którą przechowali mu strażnicy. Gwarabit chyba nudził się przez ten czas, bo uciął sobie drzemkę. Ale wyczuwając kroki swego pana, szybko się obudził gotowy do podróży. Ciesząc się z wykonanej chociaż w części pracy ruszył do domu. Do Taernii.