To
była ciężka noc. Steven przez swoje obawy nie zmrużył oka.
Czując ogromne zmęczenie wywołane brakiem tego właściwego snu,
ledwo trzymał się na nogach. Zabrakło mu chęci nawet na
rozmyślanie. Tylko wpatrywał się w podłogę lub słuchał co się
dzieje na zewnątrz. Słyszał każdy szmer wiatru nadchodzącej
burzy piaskowej, pochrapywanie niektórych mieszkańców, co
wywoływało u niego wściekłość i zazdrość oraz krzątającego
się dostawcę z magazynu. Wiedział, że beczułki z wodą pewnie są
przed jego domem, ale brakło mu sił, by po nie iść, a tym
bardziej dźwigać. Nieoczekiwanie do jurty wszedł jeden ze starców,
„Niełamliwy drąg”.
-
Steven! Chodź szybko do nas! Pilne!
I
równie szybko zniknął, jak się pojawił. W jego głosie
wyczuwalny był niepokój i strach, tak jakby stało się coś
przerażającego. Mężczyzna wykrzesał z siebie rezerwy sił, wziął
broń wraz z amunicją i wyszedł przed swój szałas. Zaraz przy
wejściu stały beczułki, więc zdjął wieko jednej i na
rozbudzenie przechlapał twarz zimną, świeżą wodą po czym
pobiegł do jurty Rady. W środku zobaczył równie zaniepokojonego
drugiego starca, „Ten co otwiera wrota”.
- W
końcu jesteś! Przeczytaj to! - szaman wręczył Stevenowi
pognieciony kawałek papieru, na którym było coś napisane.
„Porwaliśmy
waszego człowieka. Możecie go odzyskać, wasz przywódca musi
przyjść na wzgórze znajdujące się na południowym zachodzie od
waszej wioski. Jest ono oddalone o jakieś trzydzieści minut drogi,
rozpoznać można je po dwóch spróchniałych drzewach zrośniętych
ze sobą koronami. Oczekujemy, że przywódca przybędzie sam, w
przeciwnik wypadku wasz kompan zostanie stracony.”
-
Nie wygląda to ciekawie... Nikt nie zauważył napastników?
- W
tym problem, że nikt. Jak się obudziliśmy, jego już nie było. No
i ten list... Steven, pójdziesz tam?
-
Nie mam wyboru, w końcu to nasz mieszkaniec. Po to jestem przywódcą,
by bronić Taernian. Ruszam od razu, nie ma chwili do stracenia.
-
Powodzenia, młodzieńcze. Przed jurtą jest nasz Gwarabit tropiący.
Podsunęliśmy mu już rzeczy naszego towarzysza do obwąchania,
powinieneś łatwiej go znaleźć.
Steven
wyszedł i skierował się do zagrody, gdzie czekał na niego
zielonej maści wierzchowiec. Z jego zachowania można było
wywnioskować, że znalazł trop porwanego. Osiodłał go, odwiązał
i ruszył od razu zaraz po wskoczeniu na grzbiet. Był bardzo senny,
ale musiał jakoś podołać zadaniu. Zwierzę było wyjątkowo
podekscytowane, wykorzystując cały czas swój zmysł węchu, pewnie
kierował się w znanym tylko jemu kierunku. Po kilku minutach
żywiołowej jazdy Gwarabit zwolnił i zmienił postawę na czujną.
Steven rozejrzał się i w zamieci dostrzegł, jak zbliżali się do
jakiejś postaci. Zaraz za nią była jakaś niższa postura, tak
jakby ktoś siedział lub klęczał. Zamieć ustała i postaci, które
były ledwo widoczne, stały się wyraźniejsze. Osobą klęczącą
był starzec. Chyba był torturowany, miał zakrwawioną głowę i
czerwone ślady po okowach na rękach. Drugą postacią był rosły
mężczyzna w niebieskim kostiumie. Z wyglądu przypominał właśnie
tych napastników z Partahanu. Co oni mogli chcieć od Stevena?
-
Tak jak chciałeś, przybyłem. A teraz oddaj mi starca.
-
Oddam w swoim czasie. Normalnie bym Was zabił, ale pozwolę Wam
nacieszyć się życiem. A jego niewiele zostało... - głos
mężczyzny był drwiący, pewny siebie.
- Co
masz na myśli?
-
Sam się przekonasz. Będziesz jak Twój ojciec... Sam siebie
zniszczysz.
- O
co Ci chodzi?! - ten człowiek znał Trevora, prawdopodobnie lepiej
niż sam Steven. Tylko co mógł wiedzieć innego?
- To
ostrzeżenie. Jeśli nie zakończysz tego, co już zacząłeś,
skończysz jak on. Widziałeś jak Trevor umierał? - mężczyzna
potwierdził skinieniem głowy. - Na Twoim miejscu poszukałbym
odpowiedzi właśnie tam. Wtedy sam zdecydujesz, czy chcesz zginąć
szybciej przez własną głupotę czy też później na starość.
Steven
nie wiedział co ma myśleć. Czyżby nie wiedział o jakiejś
tajemnicy? A może to tylko zwykły blef by wzbudzić w nim strach?
By doprowadzić go nadmiernej uwagi i bycia podejrzliwym nawet dla
swoich ludzi? Coś jakby specjalna prowokacja by zasadzić wśród
swoich ziarno spisku by sukcesywnie wybijać każdego, któremu źle
z oczu patrzy.
-
Tylko tyle chciałem Ci przekazać. Mam nadzieję, że to Cię czegoś
nauczy. Oddaję Ci starca i uciekaj, póki jeszcze nie mam ochoty Cię
zabijać.
Porywacz
oddalił się od szamana, dając przestrzeń na przejęcie więźnia.
Młody Taernianin będąc nadal czujnym podszedł do krwawiącej
osoby i bez słowa pomógł jej wstać. Prowadząc „Spadającą
gwiazdę zachodu” Steven obejrzał się za siebie. Nieznanego
człowieka już nie było. W okolicy również nie można było
dostrzec jego sylwetki. Czując częściową ulgę z powodu
uratowania swojego poddanego, ruszył wraz z nim do Taernii, gdzie
czekała pewnie na nich z niecierpliwością reszta Rady. W sumie on
sam też czekał na spotkanie z nimi, chciał porozmawiać na temat
Trevora. Choć wyglądało to jasno i klarownie, w końcu ojciec
Stevena zginął na jego oczach, to mimo wszystko nie dawała mu
spokoju ta zagadkowość postaci.
Widać
wieść o porwaniu obiegła całą osadę, bo tłumy czekały na
Stevena z ciekawością, czy mu się uda odbić zakładnika. Jak
tylko stał się widoczny w zamieci piaskowej, ludzie zaczęli mu
machać i cieszyć się z powrotu przywódcy.
-
Wracajcie do swych zajęć, starszy potrzebuje odpoczynku.
Ludzie
poczuli się jakby ktoś im dał w twarz. Ale zauważyli doznane
obrażenia i posłuchali się lidera. Ten zaś służąc jako oparcie
dla „Spadającej gwiazdy zachodu” wszedł do jurty z pozostałymi
szamanami. Gdy zobaczyli swojego kompana, byli podekscytowani, ale
Steven ugasił ich emocje.
-
Musimy porozmawiać. I to poważnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz