środa, 5 listopada 2014

Rozdział XIV

To była ciężka noc. Steven przez swoje obawy nie zmrużył oka. Czując ogromne zmęczenie wywołane brakiem tego właściwego snu, ledwo trzymał się na nogach. Zabrakło mu chęci nawet na rozmyślanie. Tylko wpatrywał się w podłogę lub słuchał co się dzieje na zewnątrz. Słyszał każdy szmer wiatru nadchodzącej burzy piaskowej, pochrapywanie niektórych mieszkańców, co wywoływało u niego wściekłość i zazdrość oraz krzątającego się dostawcę z magazynu. Wiedział, że beczułki z wodą pewnie są przed jego domem, ale brakło mu sił, by po nie iść, a tym bardziej dźwigać. Nieoczekiwanie do jurty wszedł jeden ze starców, „Niełamliwy drąg”.
- Steven! Chodź szybko do nas! Pilne!
I równie szybko zniknął, jak się pojawił. W jego głosie wyczuwalny był niepokój i strach, tak jakby stało się coś przerażającego. Mężczyzna wykrzesał z siebie rezerwy sił, wziął broń wraz z amunicją i wyszedł przed swój szałas. Zaraz przy wejściu stały beczułki, więc zdjął wieko jednej i na rozbudzenie przechlapał twarz zimną, świeżą wodą po czym pobiegł do jurty Rady. W środku zobaczył równie zaniepokojonego drugiego starca, „Ten co otwiera wrota”.
- W końcu jesteś! Przeczytaj to! - szaman wręczył Stevenowi pognieciony kawałek papieru, na którym było coś napisane.

„Porwaliśmy waszego człowieka. Możecie go odzyskać, wasz przywódca musi przyjść na wzgórze znajdujące się na południowym zachodzie od waszej wioski. Jest ono oddalone o jakieś trzydzieści minut drogi, rozpoznać można je po dwóch spróchniałych drzewach zrośniętych ze sobą koronami. Oczekujemy, że przywódca przybędzie sam, w przeciwnik wypadku wasz kompan zostanie stracony.”

- Nie wygląda to ciekawie... Nikt nie zauważył napastników?
- W tym problem, że nikt. Jak się obudziliśmy, jego już nie było. No i ten list... Steven, pójdziesz tam?
- Nie mam wyboru, w końcu to nasz mieszkaniec. Po to jestem przywódcą, by bronić Taernian. Ruszam od razu, nie ma chwili do stracenia.
- Powodzenia, młodzieńcze. Przed jurtą jest nasz Gwarabit tropiący. Podsunęliśmy mu już rzeczy naszego towarzysza do obwąchania, powinieneś łatwiej go znaleźć.
Steven wyszedł i skierował się do zagrody, gdzie czekał na niego zielonej maści wierzchowiec. Z jego zachowania można było wywnioskować, że znalazł trop porwanego. Osiodłał go, odwiązał i ruszył od razu zaraz po wskoczeniu na grzbiet. Był bardzo senny, ale musiał jakoś podołać zadaniu. Zwierzę było wyjątkowo podekscytowane, wykorzystując cały czas swój zmysł węchu, pewnie kierował się w znanym tylko jemu kierunku. Po kilku minutach żywiołowej jazdy Gwarabit zwolnił i zmienił postawę na czujną. Steven rozejrzał się i w zamieci dostrzegł, jak zbliżali się do jakiejś postaci. Zaraz za nią była jakaś niższa postura, tak jakby ktoś siedział lub klęczał. Zamieć ustała i postaci, które były ledwo widoczne, stały się wyraźniejsze. Osobą klęczącą był starzec. Chyba był torturowany, miał zakrwawioną głowę i czerwone ślady po okowach na rękach. Drugą postacią był rosły mężczyzna w niebieskim kostiumie. Z wyglądu przypominał właśnie tych napastników z Partahanu. Co oni mogli chcieć od Stevena?
- Tak jak chciałeś, przybyłem. A teraz oddaj mi starca.
- Oddam w swoim czasie. Normalnie bym Was zabił, ale pozwolę Wam nacieszyć się życiem. A jego niewiele zostało... - głos mężczyzny był drwiący, pewny siebie.
- Co masz na myśli?
- Sam się przekonasz. Będziesz jak Twój ojciec... Sam siebie zniszczysz.
- O co Ci chodzi?! - ten człowiek znał Trevora, prawdopodobnie lepiej niż sam Steven. Tylko co mógł wiedzieć innego?
- To ostrzeżenie. Jeśli nie zakończysz tego, co już zacząłeś, skończysz jak on. Widziałeś jak Trevor umierał? - mężczyzna potwierdził skinieniem głowy. - Na Twoim miejscu poszukałbym odpowiedzi właśnie tam. Wtedy sam zdecydujesz, czy chcesz zginąć szybciej przez własną głupotę czy też później na starość.
Steven nie wiedział co ma myśleć. Czyżby nie wiedział o jakiejś tajemnicy? A może to tylko zwykły blef by wzbudzić w nim strach? By doprowadzić go nadmiernej uwagi i bycia podejrzliwym nawet dla swoich ludzi? Coś jakby specjalna prowokacja by zasadzić wśród swoich ziarno spisku by sukcesywnie wybijać każdego, któremu źle z oczu patrzy.
- Tylko tyle chciałem Ci przekazać. Mam nadzieję, że to Cię czegoś nauczy. Oddaję Ci starca i uciekaj, póki jeszcze nie mam ochoty Cię zabijać.
Porywacz oddalił się od szamana, dając przestrzeń na przejęcie więźnia. Młody Taernianin będąc nadal czujnym podszedł do krwawiącej osoby i bez słowa pomógł jej wstać. Prowadząc „Spadającą gwiazdę zachodu” Steven obejrzał się za siebie. Nieznanego człowieka już nie było. W okolicy również nie można było dostrzec jego sylwetki. Czując częściową ulgę z powodu uratowania swojego poddanego, ruszył wraz z nim do Taernii, gdzie czekała pewnie na nich z niecierpliwością reszta Rady. W sumie on sam też czekał na spotkanie z nimi, chciał porozmawiać na temat Trevora. Choć wyglądało to jasno i klarownie, w końcu ojciec Stevena zginął na jego oczach, to mimo wszystko nie dawała mu spokoju ta zagadkowość postaci.
Widać wieść o porwaniu obiegła całą osadę, bo tłumy czekały na Stevena z ciekawością, czy mu się uda odbić zakładnika. Jak tylko stał się widoczny w zamieci piaskowej, ludzie zaczęli mu machać i cieszyć się z powrotu przywódcy.
- Wracajcie do swych zajęć, starszy potrzebuje odpoczynku.
Ludzie poczuli się jakby ktoś im dał w twarz. Ale zauważyli doznane obrażenia i posłuchali się lidera. Ten zaś służąc jako oparcie dla „Spadającej gwiazdy zachodu” wszedł do jurty z pozostałymi szamanami. Gdy zobaczyli swojego kompana, byli podekscytowani, ale Steven ugasił ich emocje.
- Musimy porozmawiać. I to poważnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz