środa, 29 października 2014

Rozdział XIII

Rozdział nie jest przeznaczony dla osób poniżej 18 roku życia.



Słońce już zachodziło. Steven przygotowując wiadomość dla posłańca, który miał udać się do Partahanu, wyjrzał na zewnątrz. Zaczynało delikatnie wiać, więc była to idealna pogoda dla roznosicieli wiadomości. Wiatr nie utrudniał wtedy jazdy, fruwające tumany piasku czyniły człowieka niewidocznym, więc dojazd był wtedy najbardziej bezpieczny ze wszystkich dostępnych wariantów pogodowych. List nie był długi, ze względu na irytujący brak informacji.

Do Morgana – Władcy Partahanu

Moja Rada nic nie wie na temat wroga, udałem się do Moswell, ale też nic nie wiedzą. Za to został zaatakowany tamtejszy złotnik przez tą samą grupę. Bądź czujny, ich najlepsze straże niczego nie wykryły. Jak czegoś się dowiem więcej, dostaniesz stosowną wiadomość.

Steven – Władca Taernii.

Mężczyzna zwinął papier w rulon i zawiązał sznurkiem. Wyszedł ze swej chaty w kierunku jurty posłańców. Wrzucił do starej, stalowej puszki list i zadzwonił dzwonkiem zawieszonym nad nią. To taki nowatorski system dostarczania korespondencji, opracowany przez Trevora. W jurcie mieszka kilku doręczycieli, którzy mają ustalone między sobą dyżury. Steven wracając w stronę swojego domu, kątem oka zauważył jak jeden z listonoszy wyszedł na zewnątrz, osiodłał Gwarabita i zerkając w początek listu, ruszył wraz z nim w drogę. Przywódca Taernii odłożył rozmowę z Radą na poranek, teraz chciał się zająć swoim planem wymyślonym razem z zaprzyjaźnionym wartownikiem. Co prawda, wody już nie było z zapasach lidera, przyrządzać posiłku mu się nie chciało, więc postanowił połknąć trochę proszku na sucho. Nie było łatwo, jednak jako dodatek do picia lub jedzenia znacznie łatwiej się je. Ale innego rozwiązania nie było, musiał przez to przebrnąć. Ułożył się wygodnie na łóżku i w oczekiwaniu na konkretny sen, usnął.
Steven otworzył oczy. Był w pomieszczeniu mu nieznanym. Bordowe ściany, wielkie łóżko, kwiaty... i ten znajomy zapach. Tak, to były perfumy, które unosiły się w domu Judy. Rozejrzał się i dostrzegł wielkie lustro. Jednak nie zwierciadło było dziwne, lecz odbicie mężczyzny... Zupełnie nagie. Siłą woli chciał zmusić się do poszukania odzienia, lecz ciało odmawiało posłuszeństwa. To tak, jakby duszą był w kimś. Może obserwować, ale nie może działać. Stevenowi taka rola bardzo nie odpowiadała, bo nie może manipulować swymi ruchami na tyle, by osiągnąć cel. W tym wypadku nie pozostało mu nic innego jak skupić się na cierpliwym oglądaniu tego, co się będzie działo. Mężczyzna usiadł na łóżku i po chwili otworzyły się drzwi. Przez nie weszła również naga Judy, trzymająca w ręce niebieski strój oraz pasek z rzutkami. Wszystko to rzuciła w kąt i obracała się w taki sposób, by mógł ją podziwiać. Jej czarne, długie włosy niezgrabnie lądowały na ramionach i piersiach, które miała średniej wielkości. Z uśmiechem na twarzy eksponowała swoje pośladki, które sprawiały wrażenie wyjątkowo dobrze zadbanych. Dostrzec można było też wystające wilgotne wargi sromowe. Kobieta na widok penisa w stanie erekcji oblizała swe usta i rzuciła się na Taernianina oddając się namiętnym pocałunkom. Steven nie mógł się skupić na obserwacji. Powieki samoczynnie się zamykały, wbrew jego zamiarom. Czuł wijący się język walczący z drugim. Jego dłonie błądziły po jej ciele, pieszcząc każdy centymetr jędrnej skóry na tyłku. Judy napierała swoją kobiecością na naprężonego członka, który po kilku chwilach oporu, wsunął się ślimaczo w jej wnętrze. Niczym zwierzę, mężczyzna coraz szybciej wypełniał sobą pochwę niewiasty. Była ciasna, gorąca i mokra. Z każdym zagłębieniem towarzyszył jęk rozkoszy, im mocniej tym głośniejszy. Steven nadal czekał na otwarcie oczu, ale sytuacja coraz bardziej mu się podobała. Te narastające podniecenie, rozkosz związana z pieszczotami i penetracją płci pięknej... To wszystko się udzielało. Teraz wiedział co to seks, chociaż te uczucie poznał dopiero we śnie. Nagle poczuł jak traci czucie w stopach oraz naprężają się wszystkie mięśnie, po czym wtłoczył we wnętrze Judy spory ładunek spermy. Oddychając ciężko otworzył oczy i ujrzał również zmęczoną kobietę, która zdawała się być zadowolona z tych igraszek. Chwyciła czule za dłoń mężczyzny i słodko podziękowała. Steven przypomniał sobie o swoim zadaniu i... Tak, dostrzegł znamię, które tak go dręczyło by się przekonać, że to ona miała zginąć w przyszłości. W ułamku sekundy obraz zrobił się krwistoczerwony i po chwili obudził się z piekielnym bólem głowy, który zdawał się narastać. Mężczyzna domyślał się, że to pewnie skutek nadmiernej ilości proszku, którego spożył. Miał chęć wrzeszczeć z cierpienia, ale ostatkami sił się powstrzymywał od tego. Na szczęście ten zły stan powoli mijał, przynosząc upragnioną ulgę. Znosząc te mijające niedogodności, Steven zaczął rozmyślać. Jakie relacje będą łączyć jego i Judy? Skoro uprawiać by mieli seks, to ich przeznaczeniem byłoby być kochankami. Jak długo to by miało trwać? Czy jej śmierć jest nieunikniona? Taernianin miał wrażenie, że przegapił w swojej wizji jakiś drobny, ale znaczący szczegół. Niestety, tak jak w zwyczajnym śnie, nie wszystko udało mu się spamiętać.
Wstał, przetarł oczy i postanowił udać się do jurty magazynowej. To było specjalne miejsce, gdzie można było przechowywać oraz wydawać mieszkańcom przysługujący im towar, między innymi wodę. Właśnie po to Steven tam poszedł. Sprawdzić czy dostawa z Moswell dotarła na miejsce oraz wziąć swoją dolę. Wszedł do jurty i, jak zawsze zresztą, zobaczył śpiącego mężczyznę przy stole, który powinien był pilnować zapasów. Mimo, że lubił sobie uciąć drzemkę, od czasów Trevora jeszcze nic nigdy nie zniknęło. Steven zacisnął pięść i huknął w blat na tyle mocno, że śpioch z wrażenia spadł z krzesła.
- Yyymmm... to się nie powtórzy! Ja tylko na moment!
- Dobrze już, spokojnie. Przybył ładunek z Moswell?
- Tak, Wodzu. Jakieś kilka minut temu dostarczono nam wszystko tak jak było w kontrakcie. - powiedział mężczyzna, walcząc z ospałością by nie wypaść źle przed przywódcą.
- Odhacz mnie z listy, jak masz teraz wolnego człowieka, wyślij go z moją dolą do mnie.
Steven pożegnał się z magazynierem i udał się do siebie, by ponownie rozmyślać o wszystkich wydarzeniach. Zasnąć nie mógł, nie wiedział czy spożyta dawka proszku nadal działała. Był senny, jednak po co spać, by się narazić na kolejny ból głowy i uczucie niewyspania?

środa, 22 października 2014

Rozdział XII

Moswell wydawało się nigdy nie być smutne. Z ludzi emanowała wielka radość zmuszająca wręcz do uśmiechu każdego, kto przebywał w okolicy. Steven mimo woli również się uśmiechał, jakby to była zaraźliwa choroba. Ale wraz z tym, nastawił się bardziej optymistycznie do wszystkich problemów. Wyznając zasadę „koniec języka za przewodnika” popytał mieszkańców jak dostać się do ich króla. Po tym jak uzyskał odpowiedź stwierdził, że trud jaki sobie zadał był niepotrzebny ponieważ budynek władcy był najwyższy ze wszystkich. Wystarczyło się zwyczajnie rozejrzeć. Mijając i podziwiając pięknie przyozdobione domy prawdopodobnie bogatszej warstwy społecznej w Moswell, dotarł w końcu na miejsce. Przed oczyma pojawił się ogromny pałac przypominający indyjskie budowle sprzed Wielkiego Wybuchu. W porównaniu do bramy wejściowej fortecy, to miejsce było znacznie bardziej strzeżone. Nawet z połową stacjonującej tam armii nie było szans, by mysz się prześlizgnęła. Steven zbliżał się do żołnierzy, którzy wraz z jego krokami, baczniej go obserwowali.
- Tutaj musimy Cię zatrzymać. Jako, że w tym budynku jest nasz władca a Ty nie jesteś tutejszy, jesteśmy zmuszeni dowiedzieć się jaki jest cel Twej wizyty.
- Skoro tak trzeba... Jestem przywódcą Partahanu i chciałbym by Moswell pozwoliło mi zajrzeć w archiwa w poszukiwaniu pewnych informacji.
- Jakie to informacje?
- To też trzeba mówić? Zostałem zaatakowany przez nieznanych mi wojowników w granatowych strojach...
- Mających wytatuowane lewe oczy? Myślę, że nasze dane Ci nie pomogą. - Uzbrojony mężczyzna wyciągnął rękę i skierował ją w kierunku domu wyglądającego na punkt skupu złota. - Porozmawiaj z naszym złotnikiem, kilka dni temu został zaatakowany przez dwóch typków pasujących do opisu, ale udało mu się uciec.
- Dobrze, dziękuję za pomoc.
Steven był zaskoczony, że archiwa Moswell, przez Radę uznawane za skarbnicę wiedzy, nie mają nic o napastnikach. Najwidoczniej musi to być jakaś świeżo założona organizacja, o której istnieniu nikt nie miał pojęcia, aż do teraz. Przerażający jest fakt, że nawet przy tak obstawionej warowni umieli wtargnąć i zaatakować.
Budynek od razu rzucał się w oczy. Otoczony był drogocennymi na pierwszy rzut oka, błyszczącymi wazami. Drzwi były uchylone, więc Steven bez pukania ostrożnie wszedł do środka. Przywitało go ciemnożółte otoczenie. Wśród półek wypełnionych wszelakim dobrem stał starszy, łysiejący człowiek mamroczący coś pod nosem, zapisując coś.
- … czternaście, piętnaście... no, piętnaście bransoletek. Tu też nic. - prawdopodobnie zapisał tą liczbę na swojej kartce.
- Przepraszam, miałem do Pana się zgłosić. - przerwał liczenie Steven.
- O, obcy! Proszę śmiało, w czym mogę pomóc? Mam tu najwyższej próbki złoto. Może pierścionek dla ukochanej? Albo wisiorek dla dziecka?
- Ja w innej sprawie. Chodzi o sprawę ostatniego napadu.
- Aaa, o to... - ze staruszka jakby ulotniła się cała energia. Obrócił się w kierunku Stevena, ukazując swoją twarz. Była przyjemna, miły dziadzio z krzaczastymi siwymi brwiami. - Dlaczego Cię to tak interesuje, młodzieńcze?
- W ostatnim czasie mnie również zaatakowano. Rozmawiałem ze strażą pałacu i po opisie napastników odesłali mnie do Pana.
- Ciebie też? Dziwne...
- Dlatego chciałbym się spytać, czy podejrzewa Pan co było ich celem. Co mogło ich skłonić do ataku?
- No właśnie... - złotnik zerknął w kartkę. - Od tamtej pory staram się policzyć swój towar czy coś zginęło, bo mógł to być rabunek. Ale psia mać, póki co nic nie zginęło!
- Sugeruje Pan, że celem mogło być życie?
- Niestety, bardzo możliwe. Tylko nie rozumiem dlaczego... Nic złego w życiu nie zrobiłem. Ale jeśli nie znajdę braków w moim sklepie, przemyślę to dogłębnie. Może faktycznie coś przeoczyłem. Młodzieńcze, jeśli chcesz nadal udać się do archiwum, to odpuść. Szkoda czasu, tam jedynie jest opis tych łachuder, który przekazałem.
- Dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Steven pożegnał się ze sprzedawcą i z głową pełną myśli kierował się w stronę bramy wyjściowej. Wnioskując po rozmowie ze złotnikiem, rabunek nie wchodził w grę. Taernianin nie posiadał nic wartościowego. Jedyne co, to fakt, że był przywódcą wioski. Czyli popełnił w życiu jakiś błąd, za który ktoś się mści? Może jest jakoś powiązany ze staruszkiem? Tylko w jaki sposób, skoro pierwszy raz w życiu widzi tego człowieka na oczy?
Pogrążony w myślach niespiesznie szedł dzielnicą mieszkalną. Po kilku minutach miał odczucie, że ktoś go obserwuje. Przerwał rozmyślania i rozejrzał się czyje oczy tak go mogą podglądać. Spojrzał w lewo, nikogo podejrzanego nie dostrzegł.
- To Ty? - od prawej strony dobiegł znajomy kobiecy głos. Czyżby... - Pamiętasz mnie?
Steven spojrzał w kierunku kobiety. Tak jak się domyślał, to Judy. Z jej ubioru wynikało, że pochodziła z Moswell. Czyli jego obawy ze snu się potwierdzają, ona może zginąć. Co gorsze, jeszcze grasują ci napastnicy w granatowych strojach. Co jeśli Judy jest zagrożona?
- Może zajrzyj do mnie. Opowiesz mi co Cię tu sprowadza.
Nieśmiało kiwnął głową na znak akceptacji. Przyda mu się chwila odpoczynku, w dodatku będzie miał szansę poszukać znaków szczególnych, które tak omawiał z Jamesem. Nie szli długo, po kilku chwilach przywitał ich skromny domek spośród wielu innych. Nie wyglądał bogato, ale widać było, że mieszka tu kobieta. Przed wejściem leżała czyściutka wycieraczka, podobnie czysta i zadbana jak okna, które wręcz błyszczały słonecznym blaskiem. Parapety zaś były ozdobione pięknymi kwiatami. Weszli do środka. Zapach perfum od razu uderzył w nozdrza Stevena.
- Tak w ogóle, nie przedstawiłeś mi się jeszcze.
- Emm... - zmieszał się mężczyzna. Był pewny, że nie zapomniał o tym przy pierwszym spotkaniu. - Steven. Jestem Steven i pochodzę z Taernii.
- Więc co Cię sprowadza do Moswell? - z uśmiechem i zaciekawieniem spytała Judy.
- Sprawy handlowe. No i musiałem spytać się o pewne wydarzenie, które tu też miało miejsce.
- Masz na myśli ten napad na złotnika?
- Skąd wiesz?
- Głośna sprawa. Wartownicy dostali niezły ochrzan po tym jak król się dowiedział, że wróg tak swobodnie wtargnął do Moswell. A dlaczego Cię to interesuje?
- Cóż... - Steven zawahał się, myśląc czy ona powinna wiedzieć o wszystkim. Ale w sumie, jako tutejsza, może wiedzieć ciut więcej, albo chociaż domyślać się czym kierowali się napastnicy. - Mnie również zaatakowano. Dowiedziałem się od starszyzny, że możecie mieć tu jakieś dane, ale niestety, niczego nowego nie usłyszałem.
- Może komuś zalazł za skórę, dziadzio to niezły świr na punkcie nauki. Ludzie mówią, że przed Wielkim Wybuchem był naukowcem i wszystkie zapiski poszły na stracenie. Teraz poza pracą próbuje nadgonić to, co kiedyś osiągnął. Ty też coś majstrujesz?
- Na szczęście nie. Nawet gdybym chciał, nie miałbym czasu na to przez obowiązki. Wybacz, ale będę już wracał do siebie. Nic nowego raczej się nie dowiem, a mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia.
Steven wyciągnął dłoń w kierunku Judy, a ta w akcie pożegnania ją uścisnęła. Mężczyźnie rzucił się w oczy mały szczegół, który mógłby pasować do planu wymyślonego wraz z Jamesem. To okrągłe znamię wielkości około trzech centymetrów na przegubie. Kierując się w stronę bramy podsumował swoje dzisiejsze osiągnięcia. Podpisał kontakt na korzystniejszych warunkach niż były oraz poznał znak szczególny kobiety, którą spotkał niedawno. Mimo to, sprawa oponentów nie była rozwiązana. Nie dowiedział się niczego. Jedyne co miał, to te plotki związane z nauką. Może to ma coś wspólnego z tym wydarzeniem? Jeśli tak, w jaki sposób przywódca Taernii jest powiązany, skoro z nabywaniem wiedzy nie ma wiele do czynienia.
Przekraczając bramę Moswell Steven bez problemów dostał swoją broń, którą przechowali mu strażnicy. Gwarabit chyba nudził się przez ten czas, bo uciął sobie drzemkę. Ale wyczuwając kroki swego pana, szybko się obudził gotowy do podróży. Ciesząc się z wykonanej chociaż w części pracy ruszył do domu. Do Taernii.

środa, 15 października 2014

Rozdział XI

- Więc powiadasz, że zaatakowali Was zamaskowani ludzie. Znaczy... Ciebie mieli na celowniku. Możesz podać jakieś cechy charakterystyczne?
Cała Rada była poruszona tą sprawą. Po opowieści Stevena o tym, co zdarzyło się w Partahanie, prócz próby zabójstwa, wszystko stało pod znakiem zapytania.
- Jedyne co zauważyłem, to młody wiek i ten tatuaż...
- Tatuaż? Jaki tatuaż? Gdzie? Opisz kształt. - zerwał się „Spadająca gwiazda zachodu”.
- Był wokół oka... Ale kształt? Ciężko to jakoś określić. Taki czarny wzór.
- Wokół oka, wokół oka... Jak na złość, nic nie kojarzę. Powiedz mi, jakie masz plany?
- Chciałem udać się do Moswell. Trzeba poinformować tamtejsze władze o nowym liderze oraz wynegocjować nowy kontrakt handlowy na wodę.
- Idealnie. - przerwał „Ten co otwiera wrota”. - Jak dobrze pamiętam, mają tam ogromne archiwum. Tam najprędzej znalazłbyś informacje o napastnikach. Jeśli pozwolą Ci tam wejść...
- Spróbuję, dziękuję. Jeszcze chciałbym porozmawiać z kilkoma osobami, by były czujne i ruszam natychmiast w drogę.
- Poczekaj jeszcze. - głos tym razem zabrał „Niełamliwy drąg”. - Weź to. Pytałeś niedawno o przyszłość, więc daję Ci ten proszek. Wystarczy dosypać go do jakiegoś płynu i wiadomo co się dzieje. Stosuj tylko dwie szczypty, nic więcej. W dodatku nie znamy skutków ubocznych, bądź ostrożny z tym.
Steven wziął małą torebkę z rąk starca i dziękując wyszedł z jurty. Skierował się ku wieży obserwacyjnej. Krzyknął stacjonującemu tam Jamesowi, by był wyjątkowo czujny. Udał się również do Jacoba, by przekazał osobom dowodzącym patrolami wiadomość o zwróceniu uwagi na ludzi ubranych podobnie, jak oponenci ze zdarzenia w Partahanie. Czując, że zrobił to co zamierzał, wsiadł na Gwarabita, który nie miał dłuższej chwili by wypocząć i powoli ruszył na północ. Miał na uwadze braki w kondycji swojego zwierzęcia, stąd decyzja o niezbyt szybkim tempie. W drodze wspominał wizyty w Moswell. Rzadko tam bywał, głównie jako towarzystwo do grupy handlującej. W jego pamięci utrwalił się obraz potężnego, wysokiego na kilkadziesiąt metrów muru i podnoszonej z towarzyszącymi jej dźwiękami mechanizmu napierającego na koła zębate bramy. Ludzie byli mili dla przybyszy, nie spotkał się nigdy z przejawem dyskryminacji. Zawsze drużyna szła w kierunku dzielnicy handlowej. Mijali mnóstwo straganów z rybami, świeżymi owocami, najpotrzebniejszymi przedmiotami a także sklepiki z ekskluzywnym towarem. Ich zawsze interesował budynek z zapasami wody. Pomieszczenie było ciemne, wypełnione ogromnymi beczkami. Steven dalej nigdy nie wchodził, nie miał prawa wstępu. Według tamtejszych zasad, wejście było uprawnione tylko dla osoby dowodzącej ekipą lub przywódcy wioski. Tam toczyły się negocjacje, jak pamiętał po opowieściach braci, bardzo zacięte. Ale kiedy to było... dość dawno. Oczywiście Moswell widział również w proroczym śnie, który tak pragnie zmienić. Jednakże nie mógł tego obrazu brać pod uwagę, w końcu to przyszłość. W dodatku nie wiadomo jak daleka ona była.
Powoli zbliżał się do celu podróży, minął stary drogowskaz z napisem znaczącym tyle, że podążając dalej prosto zobaczy to, do czego zmierza. Steven poklepał wierzchowca po boku, próbując go uświadomić, że niedługo będzie mógł odpocząć. Moswell... w końcu zauważył w oddali zagrodę, gdzie można odstawić zwierzęta. Przyspieszył tempo i po kilku minutach mógł już zejść z Gwarabita, który ledwo oddychał. Nie było potrzeby przywiązywania go, w tym stanie nie był w stanie uciec gdziekolwiek.
Więc tak teraz wygląda słynna warownia... Mur nie zmienił się ani trochę przez te lata. Brama zaś z koloru surowego żelaza przemalowana była na złoto, dodając fortecy poczucia bogactwa. Przed nią stało dwóch wartowników odzianych w lekką zbroję.
- Stać! Proszę się przedstawić i wyjaśnić cel wizyty!
- Jestem przywódcą Taernii i przybyłem omówić kontrakt handlowy oraz chciałbym prosić o możliwość sprawdzenia pewnych informacji w Waszych archiwach.
Jeden ze strażników podszedł do Stevena i bez słowa wyjaśnienia zaczął go dokładnie przeszukiwać. Zabrał łuk oraz nóż i odniósł do schowka koło drugiego żołnierza.
- Jak już wszystko załatwisz, oddamy Tobie oręż. To w celu bezpieczeństwa, pewnie wiesz. A co do archiwum, będzie z tym problem. Potrzebujesz specjalnej zgody od naszego króla lub osoby wyznaczonej do podejmowania decyzji za niego. Wezwać człowieka by zaprowadził Cię do punktu handlu?
- Nie trzeba, poradzę sobie.
Wojownik przy skrytce dał sygnał ręką, by otworzyć bramę. Dźwięk podnoszonego żelastwa z biegiem lat nie zmienił się ani trochę. Steven zdumiony był zmianami, jakie zaszły w środku. Przy samym wejściu były kwiaty, różnokolorowe, pachnące świeżością. Przechodzący ludzie ubrani byli w czyste, pachnące szaty. Zdawali się być szczęśliwi, wszystkie osoby jakie spotkał miały radość na twarzy. Wyglądali jak młodzi bogowie. Mężczyźni byli dobrze zbudowani, rośli, na ich ciałach nie było śladów walki, ani chociaż skaleczenia. Steven, chociaż w Taernii nie było kobiet, dostrzegł w tutejszych niewiastach piękno. Smukłe kształty, gładka cera, lśniące włosy. Patrząc na to wszystko, przypomniał sobie krew i tych wszystkich ludzi martwych ze swojego snu. Przez tą migawkę z wizji, zamiast podziwiać królestwo, rozglądał się wokół nerwowo, próbując dostrzec Judy. Gdy wkraczał w dzielnicę handlową, odetchnął z ulgą. Pomyślał, że kobieta nie jest z Moswell, że może przybyła z innej osady. Ten rejon niewiele się zmienił, nadal były stoiska z różnymi towarami. Ba, nawet sprzedawcy byli ci sami, Steven w mgnieniu oka rozpoznał starszą kobietę wrzeszczącą tym samym tonem do tłumów, że sprzeda świeże ryby. Ryby... Że też wcześniej nie rozmyślał o tym. Po Wielkim Wybuchu woda stała się luksusem, na który nie każdy może sobie pozwolić. Skąd więc te zwierzęta w sprzedaży? W takich ilościach? Jeśli mają jakiś basen to i tak trzeba wymieniać zawartość, co się wiąże ze stratą tej cieczy. Strasznie zaciekawiło go, jak mieszkańcy rozwiązali ten problem.
Zbliżał się do starego, nieodmalowanego budynku, który, jak pamiętał, służył jako magazyn wody. Nacisnął klamkę w drzwiach, nie będących pierwszej młodości i w akompaniamencie skrzypień wszedł do środka. Wnętrze nie zmieniło się za bardzo. Jedyne co, to beczki zostały odrestaurowane. Steven rozglądając się po całym wyposażeniu, aż podskoczył, ponieważ nie wiadomo skąd, niezauważenie pojawił się przed nim człowiek, którego już widział kilka razy.
- Witam. Doniesiono mi, że jesteś przywódcą Taernii. Kojarzę Cię chyba, przypominasz mi tego mikrusa co chodził czasem na kontrakty z poprzednim liderem. Nieźle wyrosłeś... Ale mniejsza z tym, przejdźmy do osobnego pokoju.
Wolnym krokiem zmierzali do pomieszczenia, w którym drzwi już były otwarte.Tuż przed samym wejściem minęli się ze starszym człowiekiem w białym fartuchu i okularach z grubymi szkłami.
- Lucas, kolejne trzydzieści litrów zro... Dzień dobry. - zmieszany przerwał na widok Stevena.
- Później zdasz raport, Dmitrij. Masz przerwę. - spojrzał na Taernianina – Wybacz, to nasz pracownik laboratorium. Siadaj proszę.
Steven pierwszy raz był w tym pokoju. Mała, ciasna klitka otoczona czterema brudnymi ścianami, które prawdopodobnie były białe. Wyposażenie też było skromne, dwa krzesła, stół i stos papierów wraz z przybornikiem.
- Zerknijmy... - Lucas przeglądał w papierach informacji na temat ostatniej umowy. - Mam. Trzysta skór miesięcznie...
- Właśnie. Prosiłbym o obniżenie ceny, Wernatów ostatnio jest coraz mniej, w dodatku ostatnie wydarzenia nie wpłynęły dobrze na polowania. Dwieście byłoby dobrym rozwiązaniem.
- Tydzień temu powiedziałbym, że nie, ale w Moswell też działo się mnóstwo rzeczy więc mogę się zgodzić. - zaczął wypełniać formularz i kontynuował. - Jeśli szefostwo przyjmie ten dokument dziś, w ciągu trzech dni powinna do Was przyjechać trzystolitrowa beczka. Na skóry zaś czekamy tydzień od jutra licząc. Jeśli nie będziecie mieć całej ilości, przekażcie nam o dostarczeniu reszty w określonym terminie. Standardowo niewywiązanie się z umowy wiąże się z konsekwencjami, takimi jak atak na wioskę w celu rabunku lub zawłaszczenie terenu. Jeśli wszystko jest jasne, podpisz.
Mężczyzna podsunął świstek Stevenowi, a ten chwycił długopis i złożył parafkę. Uścisnęli sobie dłonie, podziękowali za udane negocjacje i każdy skierował się w swoją stronę. Gdy bohater wychodził, ponownie minął starszego okularnika. Nie wiedząc czemu, wydawał mu się podejrzany. Jakoś źle mu z oczu patrzyło. Ale to może zwykła ostrożność... Chociaż jakby tak do kupy wszystko poskładać, wychodziłoby na to, że Moswell nie jest zbudowany w rejonie bogatym w wodę tylko pracownicy laboratorium produkują ją sami. Nie, to nierealne... Przed Wielkim Wybuchem nie było to do pomyślenia. Więc trzydzieści litrów czego mógł zrobić? Steven odsunął te przemyślenia na bok, teraz musiał jakoś dostać się do archiwum.

środa, 8 października 2014

Rozdział X

Wraz ze wschodem słońca Steven ruszył w drogę do Partahanu. Obiecał tamtejszemu wodzowi wizytę w razie gdyby został wybrany na lidera. Liczył na to, że odwiedziny potrwają krótko, według jego planu, miałaby to być zwykła formalność. Chciał jeszcze pomóc swoim braciom, by nie pomyśleli, że jego słowa były puste. Podróż minęła bezproblemowo. Tuż przed wioską, Gwarabit podejrzanie zwolnił. Nie umknęło to uwadze chłopakowi, wyczuwając niepokój zwierza, rozglądał się na wszystkie strony, czy aby jakieś zagrożenie nie skrywa się gdzieś w oddali. Teren wydawał się być czysty. Zsiadł z wierzchowca i przywiązał go do najbliższej belki. Mieszkańcy nie zwrócili na niego uwagi, nawlekali właśnie skóry na wbite wcześniej pale. Mężczyzna przyglądał się pracy jego sojuszników. Materiał był idealnie napięty, jednakże był montowany tylko od północnej strony. Chwilę potem rozpętała się potężna burza piaskowa, a uprzednio wykonana robota hamowała wlot nadmiaru piasku do wioski.
- Witaj, Steven. Może to dziwne, ale wiedziałem, że tu przyjdziesz. Pozwolisz na słówko?
Taernianin od razu poznał ten gruby głos i zimną stal jego zbroi lekko ocierającej się o jego ciało. Przez kilka chwil jeszcze przyglądał się konstrukcji obronnej przed burzą z myślą, czy by tego nie zastosować w jego wiosce. Podążył za Partahaninem do jego domostwa. Milczenie stwarzało ciężką atmosferę. Steven nawet nie próbował się odezwać, czekał na ruch rozmówcy.
- Siadaj, proszę. - przerwał ciszę wódz. - Dla ścisłości, jestem Morgan. Przy ostatnim naszym spotkaniu się nie przedstawiłem. - rozejrzał się szybko i z widocznymi kroplami potu na twarzy dokończył. - Co chciałeś mi przekazać?
- Otóż jak prędzej sobie obiecaliśmy, miałem pr...
- Padnij!
Steven zdziwiony wydaną komendą, posłusznie ją wykonał, czując świst strzały przelatującej tuż nad jego głową. Morgan wywrócił na bok stół i zasłonił nim przybysza.
- Nie ruszaj się stąd, psia mać!
Chłopak postąpił zgodnie z rozkazem, ale mimo wszystko miał nóż w gotowości, w razie jakby nieprzyjaciel zajrzał do jego kryjówki. Tymczasem Partahanin, cały czas powtarzając jakieś liczby, zawzięcie walczył z wrogiem.
- Jeszcze trzech! - krzyknął wbijając miecz w głowę jednego z pokonanych rywali. Nie dając sobie chwili wytchnienia, zrobił przewrót w kierunku ściany, gdzie uwieszona była tarcza. Szybko ją ściągnął i osłonił swoje ciało przed kolejnymi strzałami. Nadal trzymając osłonę, z impetem ruszył na następną ścianę, robiąc w niej sporych rozmiarów dziurę. Morgan padł na ziemię, a pawęż unieruchomiła kolejnego napastnika.
- Dwa! - wrzasnął jeszcze głośniej niż poprzednio. Zostawiając tarczę na oponencie, który prawdopodobnie był nieprzytomny, chwycił cegłówkę i wybiegł na tyły budynku, gdzie niczego nieświadomy rywal dostał miotaną pseudo-bronią, po czym runął na ziemię.
- Jeszcze jeden... - szepnął Morgan, jakby dodając sobie sił. Wspiął się na uprzednio przygotowaną drabinę, ale nikogo na dachu nie znalazł.
- Steven! Ostatni został, bądź czujny!
Chłopak uznał to za sygnał, w którym coś poszło nie po ich myśli. Nasłuchiwał jakichś kroków... i usłyszał cichutkie szurnięcie buta o podłogę. Skręcił się i trzymanym nożem rzucił w te miejsce. Trafiony idealnie między oczy przeciwnik osunął się na ziemię.
- Załatwiony, Morgan!
Taernianin słysząc kroki na górze oraz dźwięk szczebli reagujących na ciężkie obuwie, oczekiwał wyjaśnień. W końcu we wcześniej zrobionym otworze pojawił się Morgan, wydobywający spod tarczy budzącego się wroga. Steven mógł w końcu mu się przyjrzeć. Po posturze ciała prawdopodobnie był to mężczyzna, dość szczupły. Uzbrojenie też było lekkie, granatowy, wręcz prawie czarny strój zakrywający nawet twarz. Z boku można było dostrzec przepasane rzutki, więc pewnie miała być to szybka, cicha egzekucja.
- Morgan, powiesz mi w końcu co się dzieje?
- Jeszcze nie, najpierw to on musi coś się wygadać. - odpowiedział, po czym posadził ofiarę na krześle i obwiązał go liną. - Zobaczmy co masz pod tą maską... - gwałtownie zerwał materiał z twarzy więźnia. Wyglądał na młodego, przed trzydziestką. Miał lekki, szorstki zarost i tatuaż wokół lewego oka.
- To teraz śpiewaj. Kim jesteś, skąd, po co... Chyba, że wolisz bym Cię zabił. - wbrew oczekiwaniom, jeniec nie wypowiedział ani słowa. - Gadaj, kurwa! - wraz z tymi słowami na lewym policzku wylądował potężny cios pięścią. Był na tyle silny, że kilka zębów razem z domieszką krwi wylądowało na podłodze. Mimo wszystko, nawet ta próba wyduszenia informacji nie dała rezultatu.
- Daj mu spokój, on nic nie powie...
- Nic? Dobrze, to go zabiję.
- Ja... - wróg nie zdążył skończyć, ostry miecz Morgana skrócił go o głowę. Bryzgająca krew otoczyła krzesło niezbyt estetyczną kałużą, a świeżo ścięta część ciała potoczyła się niezgrabnie w kierunku drzwi.
- Dobra, Steven. Pomóż mi ustawić stół i opowiem Ci o wszystkim.
Szybko razem doprowadzili pomieszczenie do stanu używalności. Dostawili dodatkowe krzesła i usiedli. Steven oczekiwał wyczerpujących wyjaśnień.
- Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie, prawda? Ten kamień... Kurwa, po co ja go w ogóle dotykałem! Chciałem tylko zobaczyć, czy może jakiś błyszczący, drogocenny minerał w nim jest, ale nie dostrzegłem żadnego. Zaraz po tym jak odjechałeś, udałem się na spoczynek...
- I miałeś sen? - przerwał Steven.
- Tak! Wybacz, że klnę, ale jak jestem bardzo zdenerwowany, „kurwa” sama mi się robi jako przecinek. Ten sen był taki... prawdziwy. Widziałem jak moi ludzie zakładają osłonę burzową, widziałem jak przyjeżdżasz... Już mi się to kurwa wyglądało podejrzanie, jak zobaczyłem to dziś po raz kolejny! W tej wizji również była zasadzka, dlatego wiedziałem ilu ich będzie i gdzie się znajdują. Tylko chyba podczas zmieniania przebiegu zdarzeń, ostatni kurdupel mi gdzieś czmychnął, ale dorwałeś go na szczęście.
- Mógłbyś mi opowiedzieć ten sen? A dokładniej atak?
- A co tu dużo opowiadać... - Morgan podrapał się po głowie, starając przypomnieć sobie chociaż część szczegółów. - Trzech z nich było ustawionych tak jak widziałeś. Znaczy, jeden był na tyłach, ale wszystko się zgadzało. Ostatni miał być na dachu, ale nie było go. Miałeś zginąć. Nie wiem co przeskrobałeś, że dybią na Twoje życie, ale wyraźnie jesteś dla kogoś niewygodną osobą.
- Morgan, porozmawiam o tym z Radą Taernii, może oni będą wiedzieć więcej. Tymczasem wzmóż czujność wśród swoich poddanych. To niezbyt bezpieczna sytuacja, skoro czwórka nieprzyjaciół wtargnęła na Twój teren tak o.
- Fakt, nie pomyślałem o tym w ten sposób. Ochrzanię kogo trzeba, a Ty jedź do swoich. Jak czegoś się dowiesz, daj mi znać.
Uścisnęli sobie dłoń i Steven oddalił się w stronę drzwi. Kierując się ku przywiązanemu Gwarabitowi, słyszał siarczyste przekleństwa, prawdopodobnie z powodu dziury w ścianie. Po kilku chwilach dotarł na miejsce i ruszył w drogę powrotną do domu. Jak wcześniej nie czuł się zbyt pewnie jako wódz, tak teraz poczuł wagę tej rangi. Ktoś życzy mu śmierci... Tylko nasuwa się pytanie, czy jemu, czy całej wiosce. Dlatego Steven, Lider Taernii, poprzysiągł w duchu bronić swój lud. Te wydarzenie diametralnie zmieniło jego nastawienie do spuścizny Trevora.

środa, 1 października 2014

Rozdział IX

Steven udał się do jurty Rady w celu wyjaśnień, co tak naprawdę się stało. Według niego, nie było to normalne zjawisko, nie przypominało to nawet najbardziej realistycznego snu. Nie po tym, jak doznawał wszystkiego za pomocą wszystkich zmysłów. Z niedowierzania przyglądał się ziemi, na której teraz nie było ani jednej kropelki krwi. Pełen zdumienia dotarł do celu.
- Witaj, Steven. Domyślam się o czym chcesz pomówić. - „Niełamliwy drąg” był wyjątkowo rozpogodzony. Jego szeroki uśmiech ukazywał prawie całkowity zanik zębów.
- Czyli... wiecie o tym... - przez chwilę zawahał się, czy użyć tego określenia. Mimo wszystko, powiedział. - śnie?
- A cóż to za zwątpienie w Twoim głosie? Oczywiście, że to był sen. Przecież sam widziałeś, że wszystko co to się tam stało, nie miało faktycznie miejsca. Domyślam się, że te wytłumaczenie nie jest dla Ciebie wystarczające, więc objaśnię Ci co się zdarzyło. Pewnie pamiętasz zioła, które Ci ofiarowaliśmy. Nie były one zwyczajne. Ta mieszanina po spożyciu wywołuje u człowieka halucynacje. Ja też je spożyłem, ale z dodatkowym składnikiem, który pozwalał mi kontrolować to, co widziałeś w swoim umyśle. Cały obraz krwi i zwłok to była moja wyobraźnia. Bardzo ładnie to sobie wymyśliłem, prawda? - znów pojawił się obrzydliwy uśmiech od ucha do ucha.
- Dobrze, chyba to rozumiem. Ale... po co to było?
- Pozwól, że ja to wyjaśnię. - zabrał głos inny starzec, „Ten co otwiera wrota”. - Do poprzednich zadań miałeś odpowiednią ilość czasu by zebrać się w sobie psychicznie i przygotować się na wszystko. Nie próbuję twierdzić, że były one proste, ale nie było w nich zaskoczenia. Nie wspomnieliśmy nic o trzeciej misji, więc nie mogłeś nic przewidywać. To nam dało duże pole manewru i sprawdziliśmy Twój charakter za pomocą tej właśnie halucynacji. Mój towarzysz przygotował całą tą formę wyobraźni, my podpowiedzieliśmy w jaki sposób można sprawdzić Twój kręgosłup moralny. Pokazaliśmy Ci, jak wszyscy ulegli naszym namowom i zginęli z rąk przyjaciół i braci. To miało u Ciebie sprawić, że całe wyzwanie było proste do zrobienia i mogłeś za głosem ludu ulec popędowi mordu. Ale stało się tak jak wierzyliśmy, nie uległeś całemu naszemu przedstawieniu i pokazałeś, że zasługujesz na miano przywódcy Taernii. Tak więc chciałbym ogłosić, że trzecie, ostatnie zadanie, zakończyło się powodzeniem. Gratulujemy.
- Dziękuję... - mina Stevena jakby trochę skamieniała, był zupełnie zaskoczony całym obrotem sytuacji. - A jeszcze mam pytanie. Dlaczego w tej halucynacji zostałem zabity?
- Hah, to Cię tak martwi? - obleśnie zaśmiał się „Niełamliwy drąg” - Nie znam innego sposobu na wybudzenie kogoś z wizji niż za pomocą wyrządzenia krzywdy. A że był motyw morderstwa... Sam rozumiesz.
- Przygotuj się. - wyrwał się „Spadająca gwiazda zachodu”. - Niedługo chcielibyśmy zrobić zebranie mieszkańców i ogłosić Cię oficjalnie liderem. Tylko najpierw spytaj jeszcze o coś, bo czuję, że pewna sprawa Cię trapi.
Steven przez moment myślał o co może chodzić, ale dość szybko sobie przypomniał.
- Chciałbym się spytać czy jest możliwość zerknięcia w przyszłość w podobny sposób jak te halucynacje.
- O to chodzi... - podrapał się po łysinie „Niełamliwy drąg”. - Jeśli chodzi o zioła to nie. Albo inaczej, nieznana jest nam receptura, która umożliwiałaby taką wizję czasoprzestrzenną. Ale cały czas badamy gwiazdę, którą nam przyniosłeś i myślę, że w niedługim czasie będzie to możliwe. Jednakże sami musimy to uprzednio sprawdzić, bo taka manipulacja historią może przynieść więcej trosk niż korzyści. A teraz leć, jak będziemy coś więcej wiedzieli, poinformujemy Cię.
Steven podziękował i odszedł. Cieszył się, że zostały tylko formalności i zostanie najważniejszą osobą w wiosce. Ale zarazem przerażała go myśl, jakie to obowiązki na nim będą spoczywać. No i jeszcze się nie otrząsnął po tym ostatnim zadaniu. Do domu zmierzał tylko po to, by przemyć sobie twarz, gdyż nie miał stroju na takie specjalne okazje. Mimo, że to będzie uroczysta chwila, chce pozostać sobą. Głęboko oddychając dla uspokojenia, dotarł do swojej chaty i ostatkami już wody przechlapał oczy. Nie wylewał jej, przelał tylko do większej miski, by w oszczędny sposób wykorzystać ją do umycia nóg. Poklepał się jeszcze po policzkach i ruszył na wzgórze, gdzie zazwyczaj się ogłasza ważne wiadomości. Wszyscy już czekali razem z Radą, brakowało tylko Stevena. Przecisnął się przez tłumy, co niektórzy nieśmiało pytali co się dzieje, ale nie było sensu odpowiadać, skoro za chwilę wszystko będzie wiadome. Wspiął się na górkę i, za prośbą starców, w milczeniu słuchał. Przed szereg wystąpił „Ten co otwiera wrota”.
- Taernianie. Wezwaliśmy Was tu, by objaśnić co się w naszej wiosce ostatnio działo. Jakiś czas temu pożegnaliśmy Trevora, naszego przywódcę. Nie będę opowiadał jaki był, bo każdy już wyrobił sobie zdanie. Jego ostatnią wolą było poddanie próbom tego oto młodzieńca – wskazał na Stevena. - by mógł stać się jego następcą. My, Rada Szamanów, daliśmy mu trzy zadania. Pierwsze dwa miały świadczyć o oddaniu dla misji i ludzi, ryzykując własne życie. Trzecie zaś ukazać miało niezłomność jego charakteru, szlachetności i moralnych zasad, a uwierzcie mi, były one wystawione na bardzo ciężką próbę. Mimo wszystko, podołał wszystkim narzuconym przez nas przeszkodom i oficjalnie przedstawić chcemy nowego Władcę Taernii.
- Więc tak... - bohater nieśmiało krótkie milczenie po monologu starca. - Cieszę się, że nasza osada znów ma przywódcę. Chciałbym uprzedzić, że nie będę się wywyższał ani nic z tych rzeczy. Będę z Wami pracował, rozmawiał jak równy z równym... Po prostu żył. Fakt, że przybędą mi nowe obowiązki raczej nie powinien przeszkadzać w naszych relacjach. Nie będę nic obiecywał, sami zobaczycie jak będzie się żyło. Zrobię wszystko co się da, by polepszyć naszą sytuację. W pierwszej kolejności chciałbym udać się do Partahanu, by nawiązać ostatecznie między naszymi wioskami pakt porozumienia. To chyba wszystko co chciałbym powiedzieć. Drodzy mieszkańcy, jeśli będziecie mieli jakiś problem, wystarczy powiedzieć. Razem zawsze coś wymyślimy i sprostać naszym trudom. Dziękuję za uwagę.
Po przemówieniu wszyscy zaczęli bić brawo jako świadectwo akceptacji nowego władcy. Steven zaś uścisnął dłonie Radzie i idąc przez tłum, powoli zmierzał do siebie. Lekko nie było, bo każdy chciał go uściskać, pogratulować i zaoferować pomoc w przyszłości. Nie wypadało zignorować tych miłych gestów, więc minęło trochę czasu, nim nowy Przywódca Taernii znalazł się w swym łóżku.