środa, 15 października 2014

Rozdział XI

- Więc powiadasz, że zaatakowali Was zamaskowani ludzie. Znaczy... Ciebie mieli na celowniku. Możesz podać jakieś cechy charakterystyczne?
Cała Rada była poruszona tą sprawą. Po opowieści Stevena o tym, co zdarzyło się w Partahanie, prócz próby zabójstwa, wszystko stało pod znakiem zapytania.
- Jedyne co zauważyłem, to młody wiek i ten tatuaż...
- Tatuaż? Jaki tatuaż? Gdzie? Opisz kształt. - zerwał się „Spadająca gwiazda zachodu”.
- Był wokół oka... Ale kształt? Ciężko to jakoś określić. Taki czarny wzór.
- Wokół oka, wokół oka... Jak na złość, nic nie kojarzę. Powiedz mi, jakie masz plany?
- Chciałem udać się do Moswell. Trzeba poinformować tamtejsze władze o nowym liderze oraz wynegocjować nowy kontrakt handlowy na wodę.
- Idealnie. - przerwał „Ten co otwiera wrota”. - Jak dobrze pamiętam, mają tam ogromne archiwum. Tam najprędzej znalazłbyś informacje o napastnikach. Jeśli pozwolą Ci tam wejść...
- Spróbuję, dziękuję. Jeszcze chciałbym porozmawiać z kilkoma osobami, by były czujne i ruszam natychmiast w drogę.
- Poczekaj jeszcze. - głos tym razem zabrał „Niełamliwy drąg”. - Weź to. Pytałeś niedawno o przyszłość, więc daję Ci ten proszek. Wystarczy dosypać go do jakiegoś płynu i wiadomo co się dzieje. Stosuj tylko dwie szczypty, nic więcej. W dodatku nie znamy skutków ubocznych, bądź ostrożny z tym.
Steven wziął małą torebkę z rąk starca i dziękując wyszedł z jurty. Skierował się ku wieży obserwacyjnej. Krzyknął stacjonującemu tam Jamesowi, by był wyjątkowo czujny. Udał się również do Jacoba, by przekazał osobom dowodzącym patrolami wiadomość o zwróceniu uwagi na ludzi ubranych podobnie, jak oponenci ze zdarzenia w Partahanie. Czując, że zrobił to co zamierzał, wsiadł na Gwarabita, który nie miał dłuższej chwili by wypocząć i powoli ruszył na północ. Miał na uwadze braki w kondycji swojego zwierzęcia, stąd decyzja o niezbyt szybkim tempie. W drodze wspominał wizyty w Moswell. Rzadko tam bywał, głównie jako towarzystwo do grupy handlującej. W jego pamięci utrwalił się obraz potężnego, wysokiego na kilkadziesiąt metrów muru i podnoszonej z towarzyszącymi jej dźwiękami mechanizmu napierającego na koła zębate bramy. Ludzie byli mili dla przybyszy, nie spotkał się nigdy z przejawem dyskryminacji. Zawsze drużyna szła w kierunku dzielnicy handlowej. Mijali mnóstwo straganów z rybami, świeżymi owocami, najpotrzebniejszymi przedmiotami a także sklepiki z ekskluzywnym towarem. Ich zawsze interesował budynek z zapasami wody. Pomieszczenie było ciemne, wypełnione ogromnymi beczkami. Steven dalej nigdy nie wchodził, nie miał prawa wstępu. Według tamtejszych zasad, wejście było uprawnione tylko dla osoby dowodzącej ekipą lub przywódcy wioski. Tam toczyły się negocjacje, jak pamiętał po opowieściach braci, bardzo zacięte. Ale kiedy to było... dość dawno. Oczywiście Moswell widział również w proroczym śnie, który tak pragnie zmienić. Jednakże nie mógł tego obrazu brać pod uwagę, w końcu to przyszłość. W dodatku nie wiadomo jak daleka ona była.
Powoli zbliżał się do celu podróży, minął stary drogowskaz z napisem znaczącym tyle, że podążając dalej prosto zobaczy to, do czego zmierza. Steven poklepał wierzchowca po boku, próbując go uświadomić, że niedługo będzie mógł odpocząć. Moswell... w końcu zauważył w oddali zagrodę, gdzie można odstawić zwierzęta. Przyspieszył tempo i po kilku minutach mógł już zejść z Gwarabita, który ledwo oddychał. Nie było potrzeby przywiązywania go, w tym stanie nie był w stanie uciec gdziekolwiek.
Więc tak teraz wygląda słynna warownia... Mur nie zmienił się ani trochę przez te lata. Brama zaś z koloru surowego żelaza przemalowana była na złoto, dodając fortecy poczucia bogactwa. Przed nią stało dwóch wartowników odzianych w lekką zbroję.
- Stać! Proszę się przedstawić i wyjaśnić cel wizyty!
- Jestem przywódcą Taernii i przybyłem omówić kontrakt handlowy oraz chciałbym prosić o możliwość sprawdzenia pewnych informacji w Waszych archiwach.
Jeden ze strażników podszedł do Stevena i bez słowa wyjaśnienia zaczął go dokładnie przeszukiwać. Zabrał łuk oraz nóż i odniósł do schowka koło drugiego żołnierza.
- Jak już wszystko załatwisz, oddamy Tobie oręż. To w celu bezpieczeństwa, pewnie wiesz. A co do archiwum, będzie z tym problem. Potrzebujesz specjalnej zgody od naszego króla lub osoby wyznaczonej do podejmowania decyzji za niego. Wezwać człowieka by zaprowadził Cię do punktu handlu?
- Nie trzeba, poradzę sobie.
Wojownik przy skrytce dał sygnał ręką, by otworzyć bramę. Dźwięk podnoszonego żelastwa z biegiem lat nie zmienił się ani trochę. Steven zdumiony był zmianami, jakie zaszły w środku. Przy samym wejściu były kwiaty, różnokolorowe, pachnące świeżością. Przechodzący ludzie ubrani byli w czyste, pachnące szaty. Zdawali się być szczęśliwi, wszystkie osoby jakie spotkał miały radość na twarzy. Wyglądali jak młodzi bogowie. Mężczyźni byli dobrze zbudowani, rośli, na ich ciałach nie było śladów walki, ani chociaż skaleczenia. Steven, chociaż w Taernii nie było kobiet, dostrzegł w tutejszych niewiastach piękno. Smukłe kształty, gładka cera, lśniące włosy. Patrząc na to wszystko, przypomniał sobie krew i tych wszystkich ludzi martwych ze swojego snu. Przez tą migawkę z wizji, zamiast podziwiać królestwo, rozglądał się wokół nerwowo, próbując dostrzec Judy. Gdy wkraczał w dzielnicę handlową, odetchnął z ulgą. Pomyślał, że kobieta nie jest z Moswell, że może przybyła z innej osady. Ten rejon niewiele się zmienił, nadal były stoiska z różnymi towarami. Ba, nawet sprzedawcy byli ci sami, Steven w mgnieniu oka rozpoznał starszą kobietę wrzeszczącą tym samym tonem do tłumów, że sprzeda świeże ryby. Ryby... Że też wcześniej nie rozmyślał o tym. Po Wielkim Wybuchu woda stała się luksusem, na który nie każdy może sobie pozwolić. Skąd więc te zwierzęta w sprzedaży? W takich ilościach? Jeśli mają jakiś basen to i tak trzeba wymieniać zawartość, co się wiąże ze stratą tej cieczy. Strasznie zaciekawiło go, jak mieszkańcy rozwiązali ten problem.
Zbliżał się do starego, nieodmalowanego budynku, który, jak pamiętał, służył jako magazyn wody. Nacisnął klamkę w drzwiach, nie będących pierwszej młodości i w akompaniamencie skrzypień wszedł do środka. Wnętrze nie zmieniło się za bardzo. Jedyne co, to beczki zostały odrestaurowane. Steven rozglądając się po całym wyposażeniu, aż podskoczył, ponieważ nie wiadomo skąd, niezauważenie pojawił się przed nim człowiek, którego już widział kilka razy.
- Witam. Doniesiono mi, że jesteś przywódcą Taernii. Kojarzę Cię chyba, przypominasz mi tego mikrusa co chodził czasem na kontrakty z poprzednim liderem. Nieźle wyrosłeś... Ale mniejsza z tym, przejdźmy do osobnego pokoju.
Wolnym krokiem zmierzali do pomieszczenia, w którym drzwi już były otwarte.Tuż przed samym wejściem minęli się ze starszym człowiekiem w białym fartuchu i okularach z grubymi szkłami.
- Lucas, kolejne trzydzieści litrów zro... Dzień dobry. - zmieszany przerwał na widok Stevena.
- Później zdasz raport, Dmitrij. Masz przerwę. - spojrzał na Taernianina – Wybacz, to nasz pracownik laboratorium. Siadaj proszę.
Steven pierwszy raz był w tym pokoju. Mała, ciasna klitka otoczona czterema brudnymi ścianami, które prawdopodobnie były białe. Wyposażenie też było skromne, dwa krzesła, stół i stos papierów wraz z przybornikiem.
- Zerknijmy... - Lucas przeglądał w papierach informacji na temat ostatniej umowy. - Mam. Trzysta skór miesięcznie...
- Właśnie. Prosiłbym o obniżenie ceny, Wernatów ostatnio jest coraz mniej, w dodatku ostatnie wydarzenia nie wpłynęły dobrze na polowania. Dwieście byłoby dobrym rozwiązaniem.
- Tydzień temu powiedziałbym, że nie, ale w Moswell też działo się mnóstwo rzeczy więc mogę się zgodzić. - zaczął wypełniać formularz i kontynuował. - Jeśli szefostwo przyjmie ten dokument dziś, w ciągu trzech dni powinna do Was przyjechać trzystolitrowa beczka. Na skóry zaś czekamy tydzień od jutra licząc. Jeśli nie będziecie mieć całej ilości, przekażcie nam o dostarczeniu reszty w określonym terminie. Standardowo niewywiązanie się z umowy wiąże się z konsekwencjami, takimi jak atak na wioskę w celu rabunku lub zawłaszczenie terenu. Jeśli wszystko jest jasne, podpisz.
Mężczyzna podsunął świstek Stevenowi, a ten chwycił długopis i złożył parafkę. Uścisnęli sobie dłonie, podziękowali za udane negocjacje i każdy skierował się w swoją stronę. Gdy bohater wychodził, ponownie minął starszego okularnika. Nie wiedząc czemu, wydawał mu się podejrzany. Jakoś źle mu z oczu patrzyło. Ale to może zwykła ostrożność... Chociaż jakby tak do kupy wszystko poskładać, wychodziłoby na to, że Moswell nie jest zbudowany w rejonie bogatym w wodę tylko pracownicy laboratorium produkują ją sami. Nie, to nierealne... Przed Wielkim Wybuchem nie było to do pomyślenia. Więc trzydzieści litrów czego mógł zrobić? Steven odsunął te przemyślenia na bok, teraz musiał jakoś dostać się do archiwum.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz