środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział III

Steven mało co spał tej nocy. Z podkrążonymi oczami czekał przed swoją chałupą na wschód słońca oraz upragniony dźwięk rogu Jamesa. Był ciekaw tajemnicy, jaką skrywa przed nim Rada. Dzieliły go chwile od poznania jej. W końcu jest, wyczekiwany sygnał nadejścia nowego dnia. Chłopak nie szedł, pobiegł wręcz do siedziby szamanów. Już nie tak nieśmiało wkroczył do środka i usiadł. Oni już na niego czekali.
- Punktualność to dobra cecha, bracie. Pozwól, że się przedstawimy Ci to, co chciał przekazać Twój ojciec. - „Ten co otwiera wrota” łyknął nieco cieczy ze swojego bukłaka. Przypominała bardzo krew. - Otóż Twój ojciec wyznaczył Cię, byś przejął jego zadania, byś był kolejnym przywódcą. Ale jeśli skierował Cię do nas, musisz przejść nasze próby.
- A gwiazdy mówią o tym, co przejdzie wszystkie zadania i poprowadzi nasz lud ku chwale i bogactwie. I że lud będzie szczęśliwy. Tak, jak nigdy nie był. Ty masz szansę. Chcesz podjąć się tego, młodzieńcze?
- Jeśli jest taka wola taty, przyjmuję wyzwanie.
- Spodziewałem się Twej odwagi, młokosie. - Odrzekł „Spadająca gwiazda zachodu”. - Tej nocy spadnie kosmiczny kamień z nieba. Co do dat, nigdy się nie mylę. Według mych obliczeń, powinien wylądować w pobliżu Partahanu. Twoim zadaniem będzie dostarczenie mi tego kruszcu, podejrzewam, że niebiosa mają dla mnie wiadomość.
- Przepraszam, ale mieszkańcy Partahanu nie są do nas przyjaźnie nastawieni. Co mam zrobić jak mnie zaatakują?
- Odejdź już, czekamy na rezultaty misji.
Steven, nie dostając oczekiwanej odpowiedzi, wyszedł. Czuł, że może być gorąco, więc przygotował w razie czego swą zbroję, łuk, kołczan pełen strzał i sztylety przepasane u pasa do miotania. Osiodłał swego Gwarabita, patrząc po drodze w oczy drugiemu, osamotnionemu, którego właścicielem był Trevor. Zabrał ze sobą trochę skóry, by się okryć w chłodny wieczór oraz piersiówkę z małą ilością wody, która mu została z miesięcznego przydziału. Tak oto uzbrojony i przyszykowany ruszył w drogę na południe.
Partahan jest ludem społecznie skonstruowanym podobnie do Taernii, jednakże przed kilkoma laty oba plemiona toczyły ze sobą wojnę o terytoria do polowania przez długie 40 dni. Ofiar było mnóstwo po obu stronach. Jeśli ktoś nie zginął z ręki przeciwnika, zostawał dobity przez naturę. Nikomu to nie wyszło na dobre. Do tej pory Partahańczycy mają żal do swoich rywali o stratę bliskich.
Steven, pełny obaw, dotarł do bezpiecznego miejsca, gdzie mógł mieć widok na wioskę wroga oraz bezchmurne niebo, na którym jeszcze nie zawitał księżyc. Zsiadł ze swojego wierzchowca, dał mu trochę mięsa, by głodny nie był. Rozejrzał się po okolicy, dostrzegł idealnie ścięty pieniek starego drzewa nadający się na spoczynek. Przysiadł na nim obserwując to, co się dzieje w Partahanie. Chyba ucztowali jakieś święto. Dużo osób siedziało przy stołach zajmując się posiłkiem, inna część tańczyła wokół wielkiego ogniska. Znudzony czekaniem chłopak, wyciągnął skórę i okrył się nią ucinając krótką drzemkę.
- Wstawaj, obcy! Wstawaj!
Bohater został brutalnie obudzony kopniakami. Przed oczami miał człowieka, najwyraźniej wrogo nastawionego. Przy szyi zaś poczuł ostrą krawędź stalowego oręża. Posłusznie wykonał rozkaz i ostrożnie, powoli, bez gwałtownych ruchów wstał.
- Kim jesteś i skąd przybywasz?
- Jestem z Taernii, na im...
- Aaa... Taernia! Szpiegowania Ci się zachciało, plugawy psie... Zobaczymy co wódz na to powie. Rusz się gnido!
Nie miał wyboru, musiał iść prosto w paszczę lwa. Czując na plecach wkłuwające się ostrze szedł w obawie, co teraz może się stać. Im bliżej był osady, tym więcej czuł na sobie spojrzeń. Coraz więcej słyszał również obelg w swym kierunku. Ludzie szeptali, śmiali się szyderczo, nawet opluwali.
- Wodzu, znalazłem Taernianina w okolicy, szpiegował nas, ale się wypiera. Zostawiam go Tobie.
Przywódca Partahanu był sporego wzrostu mężczyzną oraz bardzo muskularnym. Jego ciało odziane było w ciężką, żelazną zbroję a nieosłonięte fragmenty zdobiły blizny.
- Więc twierdzisz, że nie szpiegujesz dla Taernii... Dlaczego mielibyśmy Ci wierzyć?
- Mój cel to nie Partahan, mam pewną misję do wykonania. - odpowiedział Steven po przełknięciu sporej ilości śliny.
- Wiesz co? Dam Ci szansę. Ale musisz mi udowodnić, że nie jesteś przeciw nam.
- Co miałbym zrobić?
Mężczyzna pokazał chłopakowi zagrodę z trzodą chlewną. Steven niezbyt rozumiał o co chodzi, za to mieszkańcy chyba aż nadto. Zaczęli się śmiać. Już nie były to tylko zwykłe uśmieszki. To był głośny, niepohamowany śmiech jakby miało stać się coś głupiego. Steven wszedł do środka.
- Nasze świnki trochę nasrały a kolega nasz, który się tym zajmuje, jest chory. Smacznego!
Cały obserwujący tłum ryczał wręcz ze śmiechu. Część z nich zaczęła rytmicznie śpiewać „Gówno żryj”. Stevena ogarnął wstyd, zrobił się cały czerwony na twarzy. Nie sądził, że będzie musiał jeść zwierzęce odchody. Myślał, że będzie trzeba się zmierzyć z prostym zadaniem pokroju przynieś coś, zanieś, i tak dalej. Wziął w dłoń trochę kału, sam fakt, że ma to w ręce, wywoływał u niego chęć wymiotów. A im bliżej ręka zbliżała się twarzy, chęć nasilała się wraz z rosnącym odorem. Chwilę się przyglądał temu obrzydliwemu widokowi i pomyślał, że lepiej będzie raczej zamknąć oczy. Tak też uczynił i wziął kęs odchodów. Miały one mdły smak, obrzydzenie narastało.
- Dość, udowodniłeś wystarczająco, że nie jesteś tu by nam zaszkodzić. Chodź za mną.
Steven wypluwając to, co miał jeszcze w ustach, podążył za Partahaninem. Tłum już się nie śmiał, wróciło wcześniejsze, złowrogie spojrzenie sugerujące brak zaufania. Zbliżali się do prawdopodobnie domu Wodza, jedynego budynku, który nie przypominał szałasu tylko zwyczajną ceglaną budowlę. W środku też było zupełnie inaczej niż w Taernii. Można było dostrzec różnorakie szafki, szafy, półki. Ogółem mówiąc, jak na taerniańskie warunki, pełen przepych.
- Siadaj i mów wszystko.
- Więc tak... Jestem Steven, przybywam z Taernii. -zaczął opowiadać siadając na pięknie wyrzeźbionym i udekorowanym krześle. - Po śmierci naszego przywódcy, dostałem polecenie odnalezienia pewnego przedmiotu, który powinien być w okolicy Waszej wioski. Wyruszyłem w drogę, znalazłem miejsce, gdzie mógłbym spokojnie usiąść i obserwować bezpiecznie teren przez ten czas.
Mężczyzna wstał cały czas z zaciekawieniem patrząc na młodzieńca. Do złotego kielicha nalał trochę czerwonego płynu ze szklanej karafki, wypił od razu całą zawartość i usiadł z powrotem.
- Powiadasz, że Trevor nie żyje. Może to Cię nie zadowoli, ale mnie bardzo cieszy ta wiadomość. W końcu ta gnida, która odpowiadała za śmierć moich ludzi, zdechła. Chociaż wolałbym ubić go sam... Ale trudno. Możesz coś więcej powiedzieć o tym przedmiocie?
- Pewnie nie mam wyjścia. - odrzekł gryząc się co rusz w język, by nie odpyskować za te słowa o swoim ojcu. - Z tego co zrozumiałem, mam objąć przywództwo nad Taernią, ale muszę wypełnić próby nałożone przez naszych szamanów. Mam odnaleźć jakiś kamień, który spadnie z nieba właśnie w Waszych okolicach.
- Teraz rozumiem. Czyli rozmawiam z prawdopodobnie przyszłym Wodzem Taernii. Podobasz mi się, młody. Cechuje Cię upór i skłonność do poświęceń. Powiem tak... Możesz iść i poszukać tego kamienia. A jeśli ostatecznie mianują Cię przywódcą, oczekuję odwiedzin i możemy porozmawiać o stosunkach między plemionami jak mężczyźni. Idź już.
Steven wyszedł z posiadłości mężczyzny. Mieszkańcy nie zwracali już na niego uwagi, zajmowali się własnymi zajęciami. Udał się w swoje miejsce do obserwacji. Noc akurat dopiero zawitała na niebie, które było nadal bezchmurne i gwieździste. Nie minęło kilka minut, a jakaś dziwna smuga przemierzała po bezkresach kosmosu i zmierzała najprawdopodobniej w jego kierunku. Odwiązał Gwarabita, dosiadł go i jechał tak szybko, jak mógł, by móc zobaczyć lądowanie tego obiektu. Zatrzęsła się ziemia, to znak, że owy przedmiot, którego potrzebuje szaman, właśnie spadł. Chłopak rozglądał się, ale nie mógł dostrzec żadnego krateru na ziemi. Zamiast tego zauważył... ogień. Ogień pochodni. Podjechał bliżej, zobaczył znajomą sylwetkę, która głowę zwróconą miała w jego kierunku. To był Wódz Partahanu.
- Musiałem to sprawdzić. Sprawdzić czy mówiłeś prawdę. - spojrzał w dołek zrobiony przez meteoryt. - Bierz, to Twoje.
Chłopak spojrzał na oświetloną blaskiem płomienia twarz wodza, skinął głową w podzięce, chwycił przez zabraną ze sobą skórę kamień i odjechał. Cieszył się, że kosztem upokorzenia i wstydu, zyskał prawdopodobnie sojusznika we wrogu.

2 komentarze:

  1. dobra rada zmień tło bo nikt tego czytać nie będzie chciał :) Tekst świetny warty czytania oberwacja za obserwacje ja zaczynam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tło jest elementem szablonu, którego nie mam prawa zmieniać. Musiałbym wtedy poszukać sobie innego. Kolorystycznie mi odpowiada i to był jedyny odpowiedni klimatycznie, jaki można było znaleźć. Co do obserwacji, jak nalegasz...

      Usuń