Bohater
przebudził się szybko, odczuwając jakieś nieznane mu zagrożenie.
Słychać było krzyki, wrzaski. Coś złego działo się w osadzie.
Coś, czego nie spodziewałby się nikt oraz nikt by nie chciał tego
doświadczyć. Nie wiadomo skąd, miał już przygotowany łuk, pełny
kołczan i nóż. Steven wziął wszystko i szybko wyszedł. To, co
zobaczył, nie mieściło się w głowie. Mnóstwo krwi, ciał,
ognia... Jakby przed momentem rozegrała się tu jakaś masakra. I to
brutalna, wiele na ziemi leżało kończyn i wyprutych flaków.
Obrzydliwy widok połączony z zapachem krwi, dymu oraz
przypalającego się ludzkiego mięsa. Część ofiar była jeszcze
żywa, jednakże to były ostatnie chwile rozpaczliwego łapania
powietrza, którego z każdą sekundą brakło. Nie dostrzegł śladów
obrony, nie leżał żaden oręż. Czyli ten masowy mord został
wykonany znienacka? Szedł ostrożnie, omijając elementy ciał,
czując pod nieosłoniętymi stopami chlupot krwi. Gdzieniegdzie
słychać było ciche jęki oraz szloch. Im dalej zgłębiał się w
Taernię, tym bardziej czuł podświadomie metaliczny posmak
czerwonej cieczy w ustach. Żar płomieni coraz mocniej uderzał w
twarz i odczuwalny był swąd palonych włosów. Steven miał ochotę
zwymiotować, ale powstrzymał się. Nie mógł teraz pokazywać
słabości, musiał dowiedzieć się co dokładnie się stało.
Najszybciej odpowiedź mógłby zyskać od Rady, w końcu oni wiedzą
wszystko. Z niemałą trudnością dotarł do jurty, gdzie przed nią
czekały cztery sylwetki. Trzej to starcy, widać było po ich
zgarbionej postawie. Czwarty był znajomo dobrze zbudowany. Jacob?
Bohater podszedł bliżej i faktycznie, jego domysły były słuszne.
Tylko co Jacob robił z szamanami? Dlaczego on żyje a cała wioska
nie?Może został złapany na mordowaniu?
- W
końcu jesteś, Steven. Czekaliśmy na Ciebie. - powiedział cicho
„Niełamliwy drąg”. W jego głosie było coś, co wzbudzało
ciekawość, tak jakby wszystko co tu się stało, on doskonale znał
i się tym nie przejmował. - Pewnie zdziwiło Cię to, co tu się
stało. To jest Twoje zadanie. Rozkazałem każdemu zabić swojego
przyjaciela, by sprawdzić ich psychikę oraz sumienność
wykonywania zadań. Jak widać, każdy umiał to wykonać. Rozumiesz
o co mi chodzi? - Steven kiwnął głową na znak, że nie bardzo. -
Pozwól, że zademonstrujemy Ci to.
Naprzeciw
sobie stanęli pozostali dwaj szamani. Po chwili z dwóch bliskich
sobie osób, które razem pracowały, zrobili się wrogowie na śmierć
i życie. Zaczęły się przepychanki, uderzenia pięściami oraz
laskami, dzięki którym mogli się poruszać. Steven wręcz nie
dowierzał, to wydawało się być nienormalne. Osoby, które darzył
szacunkiem i poważaniem, walczą ze sobą jakby byli na wojnie po
różnych stronach barykady. Oboje byli już wyczerpani, ledwo stali
równo na nogach. Rany były również podobne, porozcinane łuki
brwiowe, ubytki w już ubogim uzębieniu oraz siniaki na nogach
spowodowane uderzeniami drewnianych podpór. W końcu jeden z nich
wykrzesał z siebie resztki sił i zepchnął drugiego w tlący się
ogień. „Niełamliwy drąg” obserwował wszystko z
zaciekawieniem, po czym spojrzał na bohatera.
-
Dokładnie o to mi chodziło. To Twoje zadanie, zabić przyjaciela. Z
tej walki zwycięsko wyszedł „Spadająca gwiazda zachodu”, a
jako, że to mój przyjaciel, również go zabiję.
Po
tych słowach starzec, który nie brał udziału w walce, zepchnął
nogą zwycięzcę w ten sam ogień, co wylądował umierający „Ten
co otwiera wrota”.
-
Jesteś w stanie zabić przyjaciela, dziedzicu Taernii?
Steven
spojrzał na Jacoba, który również nie był przekonany do takiego
rozwiązywania misji. Ręce mu się trzęsły jakby miał zaraz się
rozpłakać niczym małe dziecko.
-
Młody, nie chcę walczyć. Nie podniosę na Ciebie ręki. Twoim
zadaniem jest zabić mnie... Więc to zrób.
Mężczyzna
klęknął przed Stevenem oczekując egzekucji. Ten zaś chwycił za
swój nóż, przystawił do gardła i wahał się. Nie mógł tak o,
dla zadania zabić człowieka, z którym większość czasu polował.
Który miał go chronić według woli Trevora. Nawet gdyby go zabił,
czym on wtedy będzie rządził? Cała wioska praktycznie jest
martwa. Rządy same dla siebie?
-
Jeśli go zabiję, co wtedy osiągnę?
-
Wykonasz zadanie nadane przez Radę. Spójrz jak blisko jesteś.
Jeden ruch ręką i gardziel przeciwnika będzie rozcięty.
Najważniejszy krok już zrobiłeś, zdecydowałeś się wyciągnąć
broń. Co Cię wzbrania przed egzekucją? Więzy przyjaźni? Zapomnij
o nich, masz być przywódcą Taernii. Trevor tak chciał.
Sprzeciwisz się woli swego przyszywanego ojca?
Fakt,
świętej pamięci Trevor pewnie chciałby, by Steven objął jego
funkcję. Poprzednie dwa zadania były łatwe w porównaniu do tego.
Tu musi się zmagać z wyborem, czy zachować się moralnie, czy po
trupach dążyć do władzy. Gdyby zabił Jacoba, miałby władzę...
oraz gryzące sumienie, że pozbawił życia człowieka, który był
dla niego jak brat. Wziął głęboki oddech, spojrzał w oczy
mężczyźnie klęczącym przed nim.
-
Nie. Nie zabiję go. Trevor nigdy by nie chciał, bym pozbawił życia
komukolwiek z mieszkańców. On rządził Taernią dla dobra ludu, a
nie dla władzy. I to będę kontynuował. Liczę się z tym, że nie
wykonam zadania, ale dobro mych braci jest dla mnie ważniejsze, niż
własne.
-
Skoro to ostateczna decyzja...
„Niełamliwy
drąg” delikatnie zabrał nóż Stevenowi i dźgnął go prosto w
serce. Chłopak nie poczuł bólu, za to cały płonący i zalany
krwią krajobraz znikał w mrocznej pustce. Gdzie był? To niebo?
Piekło? Czuł, że żyje. Zmysł węchu pozostał, słuch raczej
też. Jedyne co pozostało, to otworzyć oczy. Powoli podnosił
powieki, obawiając się tego, co ujrzy. Jakież zdziwienie go
ogarnęło, gdy zobaczył... własną jurtę. Zerwał się szybko na
równe nogi, obejrzał miejsce gdzie został dźgnięty. Ani śladu
rany. To co to do cholery było? Broń również była na swoim
miejscu, a z zewnątrz dobiegał stary gwar zapracowanych ludzi. Sen?
Niemożliwe, był aż nadto realny, zwłaszcza porównując do tego
wywołanego kamieniem, który spadł z nieba. Bohater wyszedł ze
swojego domu. Oślepił go blask słońca, pogoda z poprzedniego dnia
dopisywała nadal. To było co najmniej dziwne.