środa, 17 września 2014

Rozdział VII

Tym razem nic się nie śniło. Zwykły, czarny obraz, przedstawiający nic, pustkę w głowie. Może to i dobrze, Stevenowi oszczędziło to dodatkowych rozmyśleń. Ta noc w jakiś sposób go uspokoiła. Już nie zaprzątał sobie głowy domysłami, wymysłami i innymi wytworami wyobraźni. Jego celem było zdanie relacji z misji oraz wysłuchanie kolejnego zadania. Nie zjadł nic ani nie wypił, nie miał specjalnej ochoty na to. Wyszedł ze swojego domostwa oślepiony blaskiem wschodzącego słońca. Pogoda była cudowna, ani malutkiego wiaterku, żadne ziarenko piasku nie wpadało nikomu w oczy. Wymarzony dzień na relaks po okresie ciężkiej pracy. Jakby nie mogło być tak zawsze... Ciesząc się pięknym porankiem udał się do Rady. Wszedł i opowiedział starcom co się wydarzyło w starej krypcie. Nie wspomniał zaś o Judy, bo nie chciał myśleć o tej sytuacji ani też to ich interesować nie powinno.
- Rozumiem, że to wszystko co masz do powiedzenia? - rzekł w odpowiedzi na historię „Niełamliwy drąg” jakby wyczuwał, że Steven zamierza coś ukryć.
- Yyy... tak, to byłoby wszystko co dotyczyło zadania. - próbował wymijająco odpowiedzieć.
- Skoro tak stawiasz sytuację... Mam dla Ciebie ostatnie zadanie. Weź to. - wyciągnął rękę z malutką sakiewką, przekazując ją w ręce bohatera. - Jak będziesz senny, zażyj to. To specjalna mieszanina ziół, ofiaruję Ci ją w ramach wdzięczności za Twe oddanie. Dziś nie otrzymasz zadania, możesz zająć się czymkolwiek.
Stevenowi pozostało tylko wyjść z jurty i znaleźć sobie zajęcie. Wpadł na pomysł, że może wejdzie na wieżę obserwacyjną i zamieni kilka słów z Jamesem. W końcu dawno z nim nie rozmawiał. Wspinał się po starych, spróchniałych szczeblach drabiny, zbliżając się do głównego zabudowania.
- Co tam, Steven? Dziś wolne?
Głos wartownika był jak zawsze wesoły, jakby beztroski. Sam zaś wyglądał jak dorosłe dziecko. Zawsze roześmiany, sypał żartami jak z rękawa, ale w porównaniu do wszystkich Taernian, miał piekielnie dobry wzrok. Nie potrzebował żadnych przyrządów, lornetek, lunet. Jego oczy służyły mu bardziej niż jakakolwiek technika.
- Tak... Rada poleciła mi dziś odpocząć. Ładna pogoda, prawda?
- Oj tak, przed Wielkim Wybuchem to pewnie byczyłbym się w fotelu, popijał piwko i oglądał meczyk. Ale widzisz co jest, trzeba pilnować. Steven, a co to za dupeczka ostatnio się koło Ciebie kręciła?
- Yyy... - chłopaka zdziwiło, że z wieży ma się aż takie pole widzenia. - Nikt taki, potrzebowała pomocy to wiesz...
- Tak, wiem. Wielki, bohaterski heros ruszył na pomoc dziewczynie, by potem zamoczyć to i owo. Stary zwyrolu Ty...
- Tak sobie tłumacz... To był zły pomysł, że tu przyszedłem.
- Co Ty, na żartach się nie znasz? A może...
- Co może?
- Zakochałeś się? O Ty, nie spodziewałem się tego po takim opanowanym gościu! - James wyjątkowo nie dał dojść do słowa rozmówcy.
- Powiem Ci o co chodzi, ale musi to zostać między nami. To poważna sprawa, nie chcę paniki w wiosce.
Po 15 minutach opowieści James spoważniał, jego mina wyrażała głęboki niepokój.
- Więc mówisz, że sen... i ona... Jesteś pewny, że to ta sama osoba? Może to nie wiem.. bliźniaczka. W końcu to przecież tylko sen.
- Nie, Rada mi potwierdziła, że to proroctwo. I jestem przekonany, że to ona, przez reakcję mojego serca.
- Nie wiem co mam Ci poradzić w tej sytuacji. Najłatwiej byłoby zabić tą laskę, ale ani ja, ani Ty, nie bylibyśmy zdolni zabić niewinną osobę. Gdybyś znalazł jakieś znaki szczególne u niej i poprosił Radę, by znalazła sposób na ponowny sen... Mógłbyś wtedy przeszukać ją, sprawdzić czy to faktycznie ona. Staruchy na pewniaka mają jakieś metody wywoływania snu.
- Zastanowię się nad tym. - Stevenowi spodobał się pomysł. Wydawał się być prosty, a zarazem sensowny. Jedyny problem to ponowne zbliżenie się do Judy, ale tym mógłby się przejmować dopiero jakby szamani potwierdzili szansę na wywołanie wizji. - Wiedziałem, że przychodząc tu, nie wrócę z pustymi rękami. Dzięki wielkie za pomoc i rozmowę.
- Stary, to ja dziękuję. Mało kto tu przychodzi, czasem aż miło otworzyć do kogoś mordę. Trzymaj się i wpadaj częściej, mendo.
Steven pomachał z uśmiechem Jamesowi po czym wszedł z wieży i urządził sobie spacer po Taernii. Większość tak była pochłonięta pracą, że nie zauważała go jak przechodził kilka metrów przed nimi. Jeden początkujący myśliwy męczył się z wypatroszeniem Wernata. Prawdopodobnie nikt mu nie wytłumaczył jak trzeba się obchodzić z tym zwierzęciem.
- Poczekaj, nic na siłę. - Podszedł Steven i wziął nóż, zaczynając pokazywać i objaśniać co trzeba robić. - Wbijając ostrze w sam środek brzucha, nie ma szans, byś to rozciął. Spójrz, tu są dodatkowe zrogowacenia, więc zwyczajna broń ma znikome szanse, by przebić się przez pancerz. Trzeba zacząć od obojczyka, to jedno z nielicznych, nieosłoniętych miejsc. Dalej dasz sobie radę, nóż sam nakieruje Tobie drogę do rozcinania bebechów.
Bohater oddał młodzikowi broń, przez chwilę obserwował czy młodzian nie zrobi błędu przy odcinaniu poszczególnych organów, ale nie dopatrzył się uchybień. Odszedł zadowolony z tego, że mógł komuś pomóc, podzielić się swoją wiedzą. Poczuł delikatne spełnienie jako mentor, nauczyciel. Poczuł się jak wódz. Mądry, kontaktowy, miły... Taki powinien być każdy przywódca. Zaraz po tym wyobraził sobie obowiązki jakie na nim będą spoczywać. Opieka nad wszystkimi mieszkańcami, dbanie o podział obowiązków, łagodzenie wewnętrznych konfliktów, odpowiedzialność za kontakty poza Taernią. Trochę to będzie trudne, ale cóż... Praktyka czyni mistrza, jak mawiają. Póki co, liderem jeszcze nie jest, może się nie martwić o to, jaki ciężar na niego spadnie. Sięgnął do kieszeni, wyciągnął sakiewkę, którą ofiarowała Rada. Miło z ich strony, że wynagrodzili mu takie trudy. Tylko do czego te zioła dosypać? Do wody? Do jedzenia? Postanowił dodać do jednego i drugiego. Ale zanim do tego dojdzie, chciał odwiedzić jeszcze jedną osobę. Spodziewał się, że tam, gdzie największe zwłoki Wernatów, tam może być tylko jeden człowiek. Jacob. I nie mylił się, mężczyzna akurat rozdzielał organy na przydatne i te mniej, które nadadzą się tylko na zakopanie lub zanętę.
- Kogo moje oczy widzą! Steven we własnej osobie! Stary pierdzielu, tak dawno nie gadaliśmy! - mówiąc to Jacob podbiegł do bohatera mocno przytulając i przy okazji brudząc krwią potwora. - Ups, ufajdałem Cię. A zresztą, w końcu się umyjesz, haha!
- Widzę, że praca idzie pełną parą, nie odpoczywasz. Może pomóc?
- Stary, ja już prawie kończę. Powiedz mi lepiej jak się trzymasz, wiesz o czym mówię. - mina Jacoba z roześmianej zmieniła się w pełną troski.
- Daję radę jakoś. Najważniejsze, że wypełniam wolę ojca, to mi dodaje siły by w ogóle żyć. Ale dzięki że pytasz, to miłe.
- Chłopie... - poklepał Stevena po ramieniu – idź se legnij, odpocznij... I tak masz sporo do roboty, a z każdą chwilą napływać będzie tego coraz więcej. Jak coś, możesz na mnie liczyć.
- Dzięki, zapamiętam.
Chłopak odwzajemnił koleżeńskie zachowanie Jacoba, pożegnał się i powolnym krokiem kierował się do swojej chałupy. Cieszył się, że ma tu tak życzliwych ludzi, którzy zawsze mogą pomóc, coś poradzić albo zwyczajnie porozmawiać o wszystkim i niczym. Wiedział, że nie jest sam ze swoimi problemami. Dotarł w końcu do celu, wszedł do środka i położył na łóżku mieszek z ziołami. Miał jeszcze trochę potrawki z Wernata, więc oszczędzi czas na jej przygotowanie. Wody też miał jeszcze dużo, odpowiednio, by napełnić kubek po brzegi. Przeniósł wszystko na materac, otworzył sakiewkę, wsypał po połowie do obu rzeczy i zaczął się posilać. Te przyprawy nadały jedzeniu i piciu lekko ostrawy, gryzący w gardło posmak, który mijał przy dłuższym przeżuwaniu. Podsumowując, nie było to zbyt dobre, ale skoro to był podarek, to nie ma co wybrzydzać...

1 komentarz:

  1. Zostałaś nominowana do LBA. Więcej info tu: http://przezstrony.blogspot.com/2014/09/wati-wati-da-fuck.html

    OdpowiedzUsuń