środa, 10 września 2014

Rozdział VI

Steven wyszedł z krypty, otrzepując się z piasku, który na nim pozostał po walce ze strażnikiem ołtarza. Musiało minąć sporo czasu. Wyruszył nad ranem, teraz słońce jest w zenicie. Ważne, że misja została wykonana, czas więc wracać do Rady Szamanów zdać raport i oczekiwać kolejnego zadania. Już miał odwiązać Gwarabita i ruszyć ku Taernii, lecz powstrzymały go dziwne odgłosy. Próbował nasłuchiwać co to za dźwięki. Kroki? Jeśli to kroki, to były szybkie, jakby ktoś biegł. Po odgłosach mógł ocenić, że istota uciekająca miała lekkie ubranie oraz obuwie. Co ją goniło? Prawdopodobnie coś z pazurami, słychać było charakterystyczne wbijanie się szponów w ziemię. Bohater pobiegł w kierunku niebezpieczeństwa. Wspiął się na skałę by mieć lepszą widoczność i zobaczył jakąś czworonożną kreaturę, jednak było to zbyt daleko, by rozpoznać co to za stwór. Gonił on kogoś postury człowieka z długimi włosami. To chyba koniec gonitwy, ofiara utknęła w ślepym zaułku. Steven uznał, że nadeszła pora by interweniować. Chwycił łuk, przygotował do strzału i po chwili ze świstem grot wbił się w nieznaną bestię, która padła od razu na glebę. Odczekał chwilkę, by spojrzeć czy to był ostateczny cios, po czym zbiegł na dół sprawdzić dokładnie co tam się wydarzyło. Im był bliżej, tym zarys bestii był wyraźniejszy.
- To krzemienny wilk. Sądząc po jego sierści, musiał to być dorosły osobnik, z przewodniczącej grupy stada. Musiał nim kierować głód i zapach człowieka, czuć to po dotyku jego brzucha, żołądek jest skurczony. W okolicy musi być ich więcej.
Skierował wzrok w kierunku człowieka i cały zbladł. Przed oczami miał drobną osóbkę o czarnych, długich włosach i głębokich, przenikliwych brązowych oczach. To... ona ze snu? Ta sama, przy której oblał Stevena zimny pot? Bez wątpienia jest bardzo podobna. Podszedł bliżej. Jej ubiór był lekki, zwiewny. Dla niego była to zwykła czerwonożółta szmatka rzucająca się w oczy. Na nogach miała sandały. Czyli to nie była wojowniczka, prędzej jakaś służka lub kurtyzana.
- Dziękuję za ocalenie mnie. Jak Ci na imię?
Jej aksamitny, kobiecy głos zdawał się wypełniać jego uszy, głowę, umysł. Serce biło coraz szybciej, nie wiadomo dlaczego.
- Steven... I nie ma za co dziękować. Zamiast tego wypadałoby zniknąć z tego miejsca.
Od razu ruszył w drogę licząc, że nieznajoma pójdzie za nim. Nie chciał wdawać się w głębszą dyskusję. Albo inaczej... bał się. Czuł tremę, wstyd. Co jakiś czas oglądał się za siebie, czy kobieta nadąża, ale głównie skupiał uwagę na terenie przed nim. Do Taernii nie mógł jej zabrać. Nie było tam płci pięknej od lat, nie wiadomo jak zachowaliby się współplemieńcy. Mógł spytać skąd pochodzi, ale to by się równało z przełamaniem blokady i rozmowie. Jedynym wyjściem w tej chwili było znalezienie bezpiecznego miejsca.
Zbliżali się do małej polanki obrośniętej dużymi grzybami. Krajobraz był piękny, wręcz nasycony romantyzmem. Wysokie, zielone trawy, kolorowe kwiaty, świergot ptaków. Czysty raj. Aż dziw bierze, że wystarczy przejechać kilka kilometrów, by zobaczyć taką różnorodność przyrody oraz odmienny klimat. Oboje usiedli w gęstwinie patrząc w niebo.
- Jesteś ranna?
- Nie, wszystko w porządku. Nie wiem jak to się stało, że mnie to zwierzę zaskoczyło. Zawsze tędy chodzę i nigdy się to nie przytrafiło. Jeszcze raz dziękuję.
- Nie ma za co. - bąknął zawstydzony. Jego twarz oblał rumieniec. - Daleko masz do siebie? Jeśli trzeba odprowadzić...
- Nie trzeba, dam sobie radę sama. A tak w ogóle, Judy jestem.
Twarz chłopaka była już bardzo czerwona, dłonie zaczynały się pocić a serce waliło jak opętane. Nie odpowiedział nic, zabrakło mu odwagi. Umie zabijać, strzelać do bestii, polować, robić zasadzki a nie umie dłużej niż 5 minut rozmawiać z kobietą. Myślał co się dzieje... To tylko kobieta. Nieważne, że ze snu, ale zwyczajna kobieta. Człowiek. Co blokuje go do bardziej złożonego kontaktu? Wstał, spojrzał na Judy przez chwilę i z obrazem jej oczu w głowie odszedł bez słowa w kierunku swojego Gwarabita, którego zostawił pod kryptą. Co w niej było takiego, że reaguje w taki sposób? Było tyle pytań bez odpowiedzi, ale może z czasem zrozumie. Miał taką nadzieję, ale póki co, trzeba było teraz pomyśleć o dopełnieniu zadania, a właściwie o zaraportowaniu o powodzeniu misji. Szedł długo, bijąc się z myślami o niej i o losach Taernii, przeplatane senną wizją przyszłości, aż w końcu dotarł do wierzchowca, który zerwał się na nogi jak zobaczył swego właściciela. Steven pogłaskał go po łbie, wsiadł na niego i ruszył szybko w kierunku domu.
Słońce powoli zachodziło za horyzontem. Bohater, zbliżając się do osady, słyszał narastający gwar swych ludzi. Gdyby tylko wiedzieli co ich może kiedyś czekać... Pomachał James'owi że już wrócił i kierował się nie do jurty Rady tylko do siebie. Musiał przemyśleć wszystko co się wydarzyło. Wszedł do środka, uprzednio zostawiając Gwarabita pod chatą by również odpoczął. Steven nie miał ochoty jeść. Usiadł na łóżku, które tego wieczoru zdawało się być bardzo miękkie, pewnie z powodu długiej jazdy. Mógłby zmienić historię, przyszłość. Ale mrzonki jej same ładują mu się pod nogi. Ta kobieta... Judy... Może jednak nie była z Moswell? A jeśli tak? Co wtedy z handlem? Dlaczego mogłaby się stać taka brutalna rzecz? Jaką ona odegrać by mogła w tym rolę? Było jeszcze coś innego... Co on do niej czuje? Widział ją dopiero drugi raz, z czego pierwszy namacalnie. Takiego uczucia nie miał nawet przy Trevorze, którego traktował jak własnego ojca. Miłość? Zakochanie? Zauroczenie? Mętlik w głowie... By zapobiec przyszłości, musiałby już jej nigdy nie spotkać. Po dzisiejszym zachowaniu powinno to być możliwe do zrealizowania. W końcu nie powiedział skąd jest ani nie wdawał się w dyskusje, bym czymkolwiek ją zaintrygować. A jeśli on ją zaciekawił skrytością? Każda sprawa ma dwie strony, jak moneta ma swój awers i rewers. Ponoć Judy zawsze kręci się w tych okolicach. Może najłatwiej byłoby nie chodzić w te miejsca? Realne do zrobienia, ale czasem sytuacja może zmusić go do zapędzenia się w te strony. A może ją... zabić? Nie, nie można. To niewinny człowiek, dlaczego ma cierpieć za chore myśli. Poza tym splamić dłonie krwią niewiasty... haniebne dla wojownika. Musiałby nie mieć serca, być barbarzyńcą. Usnął...

1 komentarz:

  1. Uuuuuu... kolejny rozdział <3 Super, rozwijasz się. Wyniuchałam wątek romantyczny, jak dla mnie excelente ;)
    przezstrony.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń