Tym
razem nic się nie śniło. Zwykły, czarny obraz, przedstawiający
nic, pustkę w głowie. Może to i dobrze, Stevenowi oszczędziło to
dodatkowych rozmyśleń. Ta noc w jakiś sposób go uspokoiła. Już
nie zaprzątał sobie głowy domysłami, wymysłami i innymi
wytworami wyobraźni. Jego celem było zdanie relacji z misji oraz
wysłuchanie kolejnego zadania. Nie zjadł nic ani nie wypił, nie
miał specjalnej ochoty na to. Wyszedł ze swojego domostwa oślepiony
blaskiem wschodzącego słońca. Pogoda była cudowna, ani malutkiego
wiaterku, żadne ziarenko piasku nie wpadało nikomu w oczy.
Wymarzony dzień na relaks po okresie ciężkiej pracy. Jakby nie
mogło być tak zawsze... Ciesząc się pięknym porankiem udał się
do Rady. Wszedł i opowiedział starcom co się wydarzyło w starej
krypcie. Nie wspomniał zaś o Judy, bo nie chciał myśleć o tej
sytuacji ani też to ich interesować nie powinno.
-
Rozumiem, że to wszystko co masz do powiedzenia? - rzekł w
odpowiedzi na historię „Niełamliwy drąg” jakby wyczuwał, że
Steven zamierza coś ukryć.
-
Yyy... tak, to byłoby wszystko co dotyczyło zadania. - próbował
wymijająco odpowiedzieć.
-
Skoro tak stawiasz sytuację... Mam dla Ciebie ostatnie zadanie. Weź
to. - wyciągnął rękę z malutką sakiewką, przekazując ją w
ręce bohatera. - Jak będziesz senny, zażyj to. To specjalna
mieszanina ziół, ofiaruję Ci ją w ramach wdzięczności za Twe
oddanie. Dziś nie otrzymasz zadania, możesz zająć się
czymkolwiek.
Stevenowi
pozostało tylko wyjść z jurty i znaleźć sobie zajęcie. Wpadł
na pomysł, że może wejdzie na wieżę obserwacyjną i zamieni
kilka słów z Jamesem. W końcu dawno z nim nie rozmawiał. Wspinał
się po starych, spróchniałych szczeblach drabiny, zbliżając się
do głównego zabudowania.
- Co
tam, Steven? Dziś wolne?
Głos
wartownika był jak zawsze wesoły, jakby beztroski. Sam zaś
wyglądał jak dorosłe dziecko. Zawsze roześmiany, sypał żartami
jak z rękawa, ale w porównaniu do wszystkich Taernian, miał
piekielnie dobry wzrok. Nie potrzebował żadnych przyrządów,
lornetek, lunet. Jego oczy służyły mu bardziej niż jakakolwiek
technika.
-
Tak... Rada poleciła mi dziś odpocząć. Ładna pogoda, prawda?
- Oj
tak, przed Wielkim Wybuchem to pewnie byczyłbym się w fotelu,
popijał piwko i oglądał meczyk. Ale widzisz co jest, trzeba
pilnować. Steven, a co to za dupeczka ostatnio się koło Ciebie
kręciła?
-
Yyy... - chłopaka zdziwiło, że z wieży ma się aż takie pole
widzenia. - Nikt taki, potrzebowała pomocy to wiesz...
-
Tak, wiem. Wielki, bohaterski heros ruszył na pomoc dziewczynie, by
potem zamoczyć to i owo. Stary zwyrolu Ty...
-
Tak sobie tłumacz... To był zły pomysł, że tu przyszedłem.
- Co
Ty, na żartach się nie znasz? A może...
- Co
może?
-
Zakochałeś się? O Ty, nie spodziewałem się tego po takim
opanowanym gościu! - James wyjątkowo nie dał dojść do słowa
rozmówcy.
-
Powiem Ci o co chodzi, ale musi to zostać między nami. To poważna
sprawa, nie chcę paniki w wiosce.
Po
15 minutach opowieści James spoważniał, jego mina wyrażała
głęboki niepokój.
-
Więc mówisz, że sen... i ona... Jesteś pewny, że to ta sama
osoba? Może to nie wiem.. bliźniaczka. W końcu to przecież tylko
sen.
-
Nie, Rada mi potwierdziła, że to proroctwo. I jestem przekonany, że
to ona, przez reakcję mojego serca.
-
Nie wiem co mam Ci poradzić w tej sytuacji. Najłatwiej byłoby
zabić tą laskę, ale ani ja, ani Ty, nie bylibyśmy zdolni zabić
niewinną osobę. Gdybyś znalazł jakieś znaki szczególne u niej i
poprosił Radę, by znalazła sposób na ponowny sen... Mógłbyś
wtedy przeszukać ją, sprawdzić czy to faktycznie ona. Staruchy na
pewniaka mają jakieś metody wywoływania snu.
-
Zastanowię się nad tym. - Stevenowi spodobał się pomysł. Wydawał
się być prosty, a zarazem sensowny. Jedyny problem to ponowne
zbliżenie się do Judy, ale tym mógłby się przejmować dopiero
jakby szamani potwierdzili szansę na wywołanie wizji. - Wiedziałem,
że przychodząc tu, nie wrócę z pustymi rękami. Dzięki wielkie
za pomoc i rozmowę.
-
Stary, to ja dziękuję. Mało kto tu przychodzi, czasem aż miło
otworzyć do kogoś mordę. Trzymaj się i wpadaj częściej, mendo.
Steven
pomachał z uśmiechem Jamesowi po czym wszedł z wieży i urządził
sobie spacer po Taernii. Większość tak była pochłonięta pracą,
że nie zauważała go jak przechodził kilka metrów przed nimi.
Jeden początkujący myśliwy męczył się z wypatroszeniem Wernata.
Prawdopodobnie nikt mu nie wytłumaczył jak trzeba się obchodzić z
tym zwierzęciem.
-
Poczekaj, nic na siłę. - Podszedł Steven i wziął nóż,
zaczynając pokazywać i objaśniać co trzeba robić. - Wbijając
ostrze w sam środek brzucha, nie ma szans, byś to rozciął.
Spójrz, tu są dodatkowe zrogowacenia, więc zwyczajna broń ma
znikome szanse, by przebić się przez pancerz. Trzeba zacząć od
obojczyka, to jedno z nielicznych, nieosłoniętych miejsc. Dalej
dasz sobie radę, nóż sam nakieruje Tobie drogę do rozcinania
bebechów.
Bohater
oddał młodzikowi broń, przez chwilę obserwował czy młodzian nie
zrobi błędu przy odcinaniu poszczególnych organów, ale nie
dopatrzył się uchybień. Odszedł zadowolony z tego, że mógł
komuś pomóc, podzielić się swoją wiedzą. Poczuł delikatne
spełnienie jako mentor, nauczyciel. Poczuł się jak wódz. Mądry,
kontaktowy, miły... Taki powinien być każdy przywódca. Zaraz po
tym wyobraził sobie obowiązki jakie na nim będą spoczywać.
Opieka nad wszystkimi mieszkańcami, dbanie o podział obowiązków,
łagodzenie wewnętrznych konfliktów, odpowiedzialność za kontakty
poza Taernią. Trochę to będzie trudne, ale cóż... Praktyka czyni
mistrza, jak mawiają. Póki co, liderem jeszcze nie jest, może się
nie martwić o to, jaki ciężar na niego spadnie. Sięgnął do
kieszeni, wyciągnął sakiewkę, którą ofiarowała Rada. Miło z
ich strony, że wynagrodzili mu takie trudy. Tylko do czego te zioła
dosypać? Do wody? Do jedzenia? Postanowił dodać do jednego i
drugiego. Ale zanim do tego dojdzie, chciał odwiedzić jeszcze jedną
osobę. Spodziewał się, że tam, gdzie największe zwłoki
Wernatów, tam może być tylko jeden człowiek. Jacob. I nie mylił
się, mężczyzna akurat rozdzielał organy na przydatne i te mniej,
które nadadzą się tylko na zakopanie lub zanętę.
-
Kogo moje oczy widzą! Steven we własnej osobie! Stary pierdzielu,
tak dawno nie gadaliśmy! - mówiąc to Jacob podbiegł do bohatera
mocno przytulając i przy okazji brudząc krwią potwora. - Ups,
ufajdałem Cię. A zresztą, w końcu się umyjesz, haha!
-
Widzę, że praca idzie pełną parą, nie odpoczywasz. Może pomóc?
-
Stary, ja już prawie kończę. Powiedz mi lepiej jak się trzymasz,
wiesz o czym mówię. - mina Jacoba z roześmianej zmieniła się w
pełną troski.
-
Daję radę jakoś. Najważniejsze, że wypełniam wolę ojca, to mi
dodaje siły by w ogóle żyć. Ale dzięki że pytasz, to miłe.
-
Chłopie... - poklepał Stevena po ramieniu – idź se legnij,
odpocznij... I tak masz sporo do roboty, a z każdą chwilą napływać
będzie tego coraz więcej. Jak coś, możesz na mnie liczyć.
-
Dzięki, zapamiętam.
Chłopak
odwzajemnił koleżeńskie zachowanie Jacoba, pożegnał się i
powolnym krokiem kierował się do swojej chałupy. Cieszył się, że
ma tu tak życzliwych ludzi, którzy zawsze mogą pomóc, coś
poradzić albo zwyczajnie porozmawiać o wszystkim i niczym.
Wiedział, że nie jest sam ze swoimi problemami. Dotarł w końcu do
celu, wszedł do środka i położył na łóżku mieszek z ziołami.
Miał jeszcze trochę potrawki z Wernata, więc oszczędzi czas na
jej przygotowanie. Wody też miał jeszcze dużo, odpowiednio, by
napełnić kubek po brzegi. Przeniósł wszystko na materac, otworzył
sakiewkę, wsypał po połowie do obu rzeczy i zaczął się posilać.
Te przyprawy nadały jedzeniu i piciu lekko ostrawy, gryzący w
gardło posmak, który mijał przy dłuższym przeżuwaniu.
Podsumowując, nie było to zbyt dobre, ale skoro to był podarek, to
nie ma co wybrzydzać...